niedziela, 27 czerwca 2021

Konkurs Epidemia Czytania 2 rozstrzygnięty!


Projekt plakatu J. Brzenczki

Jury wyłoniło zwyciężczynię oraz wyróżnionych w tegorocznej edycji Epidemii Czytania 2. W tym roku uczniowie, aby wziąć udział w konkursie, musieli przeczytać dystonię/antyutopię i przelać swoje wrażania po lekturze w trzy elementy, z których składała się cała praca (tj. zdjęcie prezentowanej książki, ilustracja/szkic krytyczny, krótki audiobook). Jury podkreśla, że niejednokrotnie poszczególne elementy nie były wykonane na równym poziomie, co później niekorzystnie przekładało się na ocenę danej pracy. 

Po długich naradach komitet konkursowy zdecydował przyznać w kategorii EPIDEMIA CZYTANIA I ILUSTROWANIA następujące miejsca:

I miejsce dla Anny Sikory (2J)

A także wyróżnienia dla: Aleksandry Kwaśniewicz (2J), Marii Kazimierczak (2M) oraz Martyny Czerniak (2M)

W kategorii Epidemia CZYTANIA I KRYTYCZNEGO PISANIA nie przyznano nagród ze względu na znikomą ilość nadesłanych prac.

Bardzo dziękujemy wszystkim uczestnikom za ich zaangażowanie w Epidemię Czytania 2. Mamy nadzieję, że w przyszłym roku więcej uczniów zdecyduje się wziąć udział w następnej edycji konkursu organizowanego przez magazyn „Ad operam!”.

Poniżej prezentujemy nagrodzone prace:

Ilustracja A. Sikory

Zdjęcie A. Sikory

Ilustracja A. Kwaśniewicz

Zdjęcie A. Kwaśniewicz 

 
Ilustracja M. Kazimierczak

Zdjęcie M. Kazimierczak

Ilustracja M. Czerniak

Zdjęcie M. Czerniak

Krótkie audiobooki nagrodzonych uczennic można odsłuchać tutaj - > https://drive.google.com/drive/folders/1chId9TS5b8BVctY0FRzmXEEIp6zZ5n9v?usp=sharing

środa, 23 czerwca 2021

Joanna Brzenczka: pisarka, dziennikarka i czytelniczka [ROZMOWA]


Fot. J. Brzenczka

Joanna Brzenczka, uczennica klasy 2J i redaktorka magazynu „Ad operam!”, miała okazję podzielić się swoją wielką pasją literacką z jury konkursu „Obraz a słowo. Literacki opis dzieła malarskiego”. W tegorocznej edycji uczniowie musieli stawić czoło obrazowi Wacława Borowskiego „Nad wodą”. Organizatorzy nie ukrywali, że spłynęła do nich rekordowa liczba prac, których poziom znacznie przewyższał ten z lat ubiegłych. Pomimo ogromnej konkurencji to właśnie praca Asi zdobyła najwyższe noty jury, a za swoje opowiadanie autorka otrzymała nagrodę Gęsiego Pióra.

Joanna Brzenczka; fot. A. Kwaśniewicz

Z Joanną Brzenczką o twórczości pisarskiej oraz wielkiej miłości do literatury rozmawia Aleksandra Kaptur:

Asiu, Twoja praca „Obraz tworzy dusza, i oko, i ręka – i trzeba je stopić w jedność” otrzymała mnóstwo pozytywnych recenzji jurorów. Jak możemy interpretować jej tytuł i jakie jest główne przesłanie Twojego opowiadania?

Zazwyczaj mówię stosunkowo niewiele o swojej twórczości. Piszę, zapełniam puste kartki, niektóre z moich prac publikuję, inne wysyłam na konkursy literackie (pozostała część leży zamknięta w szufladzie bądź też w pliku na komputerze). Prawie nigdy nie myślę o tekstach, które napisałam, dlatego że wówczas zajmuję się czymś innym. Bo, jak powiedział Tadeusz Różewicz, ja już nie jestem tą osobą, która stworzyła to, czy tamto, ja już jestem innym człowiekiem. Nagrodzone opowiadanie napisałam na przełomie stycznia i lutego tego roku – a więc wieki temu. 

            Stronię od prostolinijnej interpretacji czegokolwiek. Świat jest zbyt skomplikowany, by patrzeć na niego tylko z jednej perspektywy. Dlatego nie podam głównego przesłania tego tekstu, gdyż chyba nawet go nie ma, bo Obraz tworzy… składa się z wielu istotnych elementów, korelujących ze sobą. Ale bezwątpienia tytuł opowiadania, a więc słowa Witkacego, to klucz - obraz powstaje dzięki połączeniu duszy, spojrzenia i techniki malarskiej. A ta praca jest właśnie m.in. o tworzeniu obrazu Nad wodą Wacława Borowskiego.

Akcja Twojego opowiadania rozgrywa się w malowniczej Florencji w latach 20. XX wieku, wprowadzając zarówno konteksty historyczne, jak i refleksje o charakterze egzystencjalnym. Co stało się dla Ciebie inspiracją do napisania tak nieoczywistej i ambitnej w przesłaniu pracy?

Z tego co pamiętam pomysł na koncepcję tego opowiadania zrodził się w mojej głowie w pewną styczniową noc, kiedy leżałam w ciemnościach w łóżku w moim pokoju i obserwowałam srebrzyste cienie przesuwające się po ścianie. Tak zastanawiałam się, jak w nieoczywisty sposób opisać obraz, który nie był jakoś specjalnie skomplikowany pod względem tematycznym czy też symbolicznym. 

            Według mojego pierwotnego pomysłu opowiadanie miało wyglądać nieco inaczej niż obecnie. Miał być to tekst-minibiografia szeroko zarysowujący realia powstawania dzieła. Niestety ta myśl okazała się niemożliwa do zrealizowania, dlatego że dostępnych informacji o Wacławie Borowskich jest naprawdę bardzo, bardzo niewiele. Przeszukałam Internet wzdłuż i wszerz i znalazłam tylko kilka przydatnych źródłem (m.in. pracę naukową Anny Zabiegałowskiej-Sitek nt. grupy artystycznej „Rym”, do której należał autor Nad wodą). Dlatego właśnie byłam zmuszona zmienić fakty na fikcję literacką. 

            Co było dla mnie główną inspiracją? Cóż myślę, że składały się na nią zdobyte informację o Wacławie Borowskim i jego przyjaciołach, a także moje własne przemyślenia, które kształtowały się i dojrzewały we mnie na przestrzeni tych trzech tygodni, podczas których pisałam tę pracę.

Obraz Wacława Borowskiego "Nad wodą"
 

Wiem, że historia literatury nie jest Ci obca, a obsesją czytelnictwa zdążyłaś zarazić się już w dzieciństwie. Opowiedz, jak literatura wpłynęła na postrzeganie przez Ciebie świata? Czy to ona była głównym czynnikiem, który zrodził w Tobie miłość do pisania?

Zacznę może od drugiej części Twojego pytania. Wbrew pozorom wydaje mi się, że fascynacja literaturą nie zrodziła we mnie miłości do pisania. Zaczęłam pisać, dlatego iż chciałam coś opowiedzieć, a więc to opowieść była tym lekkim pchnięciem, które wprowadziło koło w ruch. 

            W mojej rodzinie literatura zajmuje dalekie, podrzędne miejsce. Rodzice czytali mi niewiele bajek na dobranoc. Za to mój tata niemal codziennie wieczorem opowiadał mi przeróżne wymyślone historyjki. Były to opowieści o mrówce i księżniczkach, uratowanych z opresji przez odważnych królewiczów. Myślę, że właśnie dzięki temu już od dziecka miałam wybujałą wyobraźnię, z której chętnie korzystałam (i korzystam) w każdym momencie mojego życia. To, że zaczęłam czytać (a czasem wręcz połykać jedną książkę za drugą), traktuję jako istny fenomen – zew, przeznaczenie, coś, bez czego nie wyobrażam sobie obecnie świata. 

            Literatura jest czynnikiem, który powoduje, że najbardziej się zmieniam i nieustannie się rozwijam. Nic nie wpłynęło na mnie tak jak przeczytane powieści. W zasadzie to one (obok wiary) najbardziej kształtują moje poglądy, a także mnie samą. Wisława Szymborska słusznie powiedziała, że czytanie książek to najpiękniejsza zabawa, jaką sobie ludzkość wymyśliła. Możliwość poznania rzeczywistości z innej perspektywy, podróże do wybranego miejsca na Ziemi bez żadnego biletu albo też dokonywanie rzeczy absolutnie nierealnych (np. lot na Testralach) – to wszystko w najpełniejszej formie może zaoferować nam tylko literatura. 

            Gdybym naprawdę chciała udzielić skrupulatniej odpowiedzi na pytanie jak czytanie książek wpłynęło na postrzeganie przeze mnie świata, to musiałabym nieomal opowiedzieć całą historię mojego życia. Bo zagłębianie się w lekturę oddziałuje na mnie odkąd z własnej woli sięgnęłam po pierwszą książkę. Na początku przepadłam w sadze o Harrym Potterze – te powieści mnie oczarowały, sprawiły, że zaczęłam szukać magii wokół mnie i czekać na sowę z zaproszeniem do Hogwartu. Teraz czytam głównie literaturę piękną, która niejednokrotnie wywiera na mnie takie wrażenie, iż długo nie potrafię przestać myśleć o poznanej pozycji. W książkach odnajduję niejako odpowiedź na nurtujące mnie zagadnienia moralne, egzystencjalne czy też filozoficzne. Chociażby przeczytanie Jądra ciemności uświadomiło mi pośrednią rolę systemów („kary i nagród”), w których żyjemy – to one trzymają w ryzach nasze instynkty. Tak więc literatura nie tyle wpłynęła, co wpływa nadal na rodzaj szkieł w moich okularach. Utożsamiam się ze słowami Olgi Tokarczuk, że w pierwszej kolejności uważam siebie za czytelniczkę, nie zaś za pisarkę.       

 

Jak ważną rolę odgrywa w Twoim życiu pisanie?

            Piszę, bo po prostu nie mogę nie pisać. To słowa Charlotty Brontë, które odnoszą się również do mojego życia. Pisanie jest dla mnie bardzo ważne i nie jestem pewna, czy mogłabym bez niego zdrowo funkcjonować. 

            Zaczęłam pisać, kiedy miałam osiem lat. Prowadziłam wtedy ilustrowany pamiętnik z Hannhą Montaną. Tak piszę do teraz – przeszłam naprawdę długą drogę... Myślę, że po prostu m u s z ę tworzyć; że czasami jest to mój „dług przeklęty”. Stworzenie jednego tekstu (a czasem tylko akapitu) to ciężka praca. Tym bardziej trudna, że wykonywana samotnie – jestem tylko ja, pomysł i pusta kartka. Nie tak prosto to wyrazić, dlatego iż moja relacja z pisaniem jest niezwykle skomplikowana. Pisanie wywołuje uśmiech na twarzy, daje satysfakcję, ale też wpędza w rozpacz, chandrę, nawet doprowadza do płaczu. Śmieję się, że ja i pisanie funkcjonujemy sobie razem już od lat niczym stare dobre małżeństwo, które na ogół żyje ze sobą w zgodzie, jednak czasem kłóci się i to naprawdę burzliwie… 

            Słyszałam niejednokrotnie, że pisanie to mój talent. To wielkie słowa i czasami trudno mi w nie uwierzyć… Jednak załóżmy, iż jest w nich jakieś ziarenko prawdy i spójrzmy na moje pisanie z nieco innej perspektywy. Kiedy się urodziliśmy, Bóg dał nam określoną ilość talentów (czy też predyspozycji), które powinniśmy rozwijać, a także pomnażać. Otrzymaliśmy te dary po to, aby z nich korzystać. W świetle takiej interpretacji moje pisanie wydaje się być czymś zupełnie naturalnym, czymś do czego po prostu zostałam stworzona. 

            Nie wiem, czy pamiętasz, ale kiedy byłyśmy na klasowe wycieczce w Poroninie, bodajże drugiego dnia naszego pobytu, wyszłam rano na balkon. Miałyśmy pokój z przepięknym widokiem na panoramę Tatr. Byłam oczarowana, nie mogłam się nim nacieszyć, napatrzeć. Wtedy wyciągnęłam mój ciemnoniebieski zeszyt, w którym obecnie piszę, kiedy nie mam dostępu do komputera bądź też kiedy nie mam ochoty widzieć klawiatury, i zaczęłam tworzyć. Zapytałaś się mnie, co piszę, a ja odpowiedziałam, że po prostu przyszło mi coś do głowy. I tak to właśnie wygląda. 

            Pisanie jest dla mnie przekuciem mojej wrażliwości w słowa; jest formą ekspresji, wyrażenia bólu, miłości, zachwytu; jest próbą opisania świata, w którym żyję, a także (czasami) usprawiedliwieniem mojego istnienia; jest wykorzystaniem otrzymanego talentu; jest możliwością otworzenia się i dania innym czegoś, co zmusi ich do myślenia, czegoś osobistego, płynącego z głębi serca. Tak więc pisanie jest dla mnie częścią esencji mojego życia.   

 

Czy myślałaś kiedykolwiek o napisaniu własnej powieści i debiucie literackim, a jeśli tak, to jaką problematykę poruszałoby Twoje dzieło?

Czy myślałam? Oczywiście! To wręcz jedno z moich największych marzeń. 

            Kiedy zaczęłam myśleć o pisaniu, moja uwaga koncentrowała się głównie na wydaniu książki. Ileż ja już powieści zaczynałam, całe mnóstwo! Mój podstawowy problem polega na tym, że jeszcze żadnej nie skończyłam. Pomysłów mi nie brakuje, ale wytrwałość jest chyba moją piętą Achillesa. Chociaż do skończenia jakiegoś większego literackiego projektu potrzebna jest również pewna dojrzałość zarówno warsztatowa (Okazuje się wtedy zwykle, iż oprócz talentu i pomysłowości pisarstwo wymaga jeszcze warsztatu, który pozwala tych dwóch pierwszych rzeczy nie zmarnować.[1]) jak i samorozwojowa. Wydaje mi się, że jeśli zdołam ją osiągnąć (przy jednoczesnym przywiązaniu się do biurka), to wtedy będę wstanie napisać kilkusetstronnicową powieść od początku do końca. 

            Jaką problematykę poruszałoby moje dzieło? Ach, mogę napisać to, co mi się tylko wymarzy. Tak naprawdę to trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, bo sama jeszcze do końca tego nie wiem. 

 

Od 2019 roku jesteś redaktorką magazynu kulturalnego „Ad operam!”, w którego prowadzenie wkładasz całe serce i duszę. Jak udaje Ci się pogodzić wymagające (i czasochłonne) doświadczenie dziennikarskie z codziennymi obowiązkami?

Szczerze mówiąc, to nie mam bladego pojęcia. Teraz jestem już bardzo przyzwyczajona do prowadzenia „Ad operam!”, także postrzegam to jako nieodzowny (prawie rutynowy) element mojej rzeczywistości. Jednak prawdą jest, że często skarżę się na „brak czasu”. Niestety mam tendencje do brania na siebie zbyt wielu zobowiązań, co niejednokrotnie odbija się chociażby na moim życiu rodzinnym. Ale staram się szukać pewnego złotego środka, bo wiem, co to znaczy „przepracować się” i nie chciałabym już powtórzyć tego błędu. 

            Z drugiej strony niejednokrotnie wydaje mi się, że robię za mało, że mogłabym dać z siebie więcej. Prowadzę blog, który skupia się głównie na propagowaniu twórczości artystycznej uczniów naszej szkoły. Na łamach „Ad operam!” pojawiają się nieraz debiuty szkolnych artystów – to takie pięknie, iż mogę dać im przestrzeń do zaprezentowania swojej twórczości. Chciałabym jeszcze bardziej rozszerzyć działanie magazynu. Moim małym marzeniem jest wydanie jednego numeru w formie papierowej, tak jak było to praktykowane wcześniej przed nastaniem ery Internetu. 

            Ale tak naprawdę chyba nie odpowiedziałam na Twoje pytanie. Szczerze mówiąc, łączenie wszystkich moich obowiązków czy też relacji z moimi najbliższymi nie jest wcale prostą sprawą. Lecz pomimo tego, że często czas przelatuje mi przez palce w mgnieniu oka, to nie narzekam, bo bardzo to lubię. Ja po prostu staram się rozwijać, stawiać sobie coraz to nowe cele, a przede wszystkim nie marnować czasu, który został mi dany. Nasze życie składa się ze skończonej ilości dni, godzin, lat, więc warto przeżyć je tak, aby w ostatnich chwilach móc uśmiechnąć się i powiedzieć: Tak, jestem zadowolona z tego, co zrobiłam.   

     



[1] Olga Tokarczuk O daimonionie i innych motywacjach pisarskich, w: Czuły narrator, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2020. 

 

czwartek, 3 czerwca 2021

Aleksandra Kaptur: Spadek Lancasterów [ROZDZIAŁ II]

Projekt okładki: J. Brzenczka



Rozdział II

List pożegnalny 

 

Posiadłość Lancasterów rozciągała się na zielonym polu pośrodku niewielkiego lasu. Jej malownicze ogrody urozmaicał widok rozległego jeziora, rozlewającego się od północy. Liczące czterysta lat mury nierzadko moczył deszcz i paliło słońce. Wysokie wieże próbowały dosięgnąć białych obłoków. Niedomknięte okiennice kołysały się na popołudniowym wietrze. Po kamiennym tarasie przesuwały się płatki czerwonych róż, od których roiło się w glinianych donicach.

Clara wyszła z salonu na taras i zbiegła po schodkach do ogrodu. Żwirową alejką wkroczyła między równo przystrzyżone żywopłoty. Drewniane pudełko ślizgało się w spoconych dłoniach. Serce biło mocno. Sądziła, że się nie denerwuje. Nadmierne reakcje organizmu na widok pudełka tłumaczyła jako efekt zwykłej ekscytacji. Nic więcej. Zatrzymała się przy okrągłej fontannie. Z małego posągu Posejdona wypływała turkusowa woda. Wokół unosiła się przyjemna woń kwiatów. Clara usiadła na metalowej ławeczce. Drewniane pudełko leżało na jej kolanach. Przesunęła palcem po czerwonej róży. Przymknęła oczy. Podniosła wieko.

Pierwszym, co zauważyła, była biała koperta. Starannym pismem nakreślono na niej słowa: Dla Clary. Oprócz koperty był jeszcze zeszyt, tak stary, że pożółkłe kartki wysypywały się z niebieskiej okładki. Był też klucz. Mały, złoty, brudny od atramentu. Clara otworzyła kopertę. Wyjęła z niej list spryskany kwiatowymi perfumami. Jeden z ostatnich, jaki wyszedł spod pióra babci-pisarki. Kobieta spojrzała na nagłówek i nagle zalała ją fala wstydu. Przez te wszystkie lata, odkąd studiowała stary elementarz, nawet nie sięgnęła po powieść babci. Ani jedną. Usprawiedliwiała się tym, że nie lubiła dramatów, melancholijnych historii o tęsknocie i zdradzonej miłości, o poległych żołnierzach i ich owdowiałych żonach albo osieroconych dzieciach poszukujących prawdy o rodzicach. Ale jednocześnie miewała wyrzuty sumienia, gdy ktoś w Londynie pytał ją: „Podobała się pani najnowsza książka Elizabeth Lancaster?”, a ona zawsze kłamała:  „Tak, jest świetna! Czytałam ją dwa razy”. I słyszała komplement, że jest wnuczką znakomitej brytyjskiej pisarki.

Cieszyła się, że nikogo nie było w pobliżu i że nikt nie widział jej czerwonych policzków, gdy zaczynała czytać pierwsze zdania. Zażenowanie własnym zachowaniem rosło jednak w miarę lektury.

Lancaster Manor, 18.05.

Kochana Clarie,

            Moje serce jest coraz słabsze. Zdążyłam pogodzić się z myślą, że moje życie dobiega końca. Mam jednak siłę napisać ten list, abyś któregoś dnia, gdy mnie już nie będzie, przeczytała to, czego nie zdążyłam ci powiedzieć.

            Wiedz, że cokolwiek się wydarzyło, nigdy nie przestałam cię kochać. Zawsze byłaś największym skarbem, jakim obdarzył mnie Bóg i starałam się zrobić wszystko, aby ochronić Cię przed czającym się na świecie złem. Dlatego nie miałam żalu do Twojego ojca, gdy postanowił przeprowadzić się do Londynu. Zrozumiałam, że tak było dla nas najlepiej.

Clara przerwała. Poczuła się nieswojo. Tata zawsze jej opowiadał, że babcia była przeciwna wyjazdowi do Londynu. Gdy uparł się i wyprowadził z Lancaster Manor, wydziedziczyła go za nieposzanowanie jej decyzji… Czyżby babcia postanowiła kłamać nawet w ostatnim liście?

            Jestem świadoma, że nic nie zwróci mi czasu, jaki zmarnowałam na gonitwę za własnymi ambicjami. Osiągnęłam postawione sobie w życiu cele, ale mimo tego nie odchodzę szczęśliwa. Wiem, że doszłam do tego najgorszym z możliwych sposobów; poświęcając rodzinę dla kariery. Gdybym mogła cofnąć czas, nie popełniłabym tego błędu. Zalewa mnie smutek na myśl, że nie zdołam już przeprosić Twoich rodziców. Mam jednak okazję, by przeprosić Ciebie za wszystkie ponure dni, za brak empatii i nieokazywanie uczuć. Zdaję sobie sprawę z tego, że żadne dobra materialne nie zrekompensują Ci żalu i wylanych łez, ale w dowód miłości przekazuję Ci zamek i większość moich funduszy. Mam nadzieję, że przyniosą Ci prawdziwe szczęście, a nie tak jak mnie — tylko pozorne. Wiedz, że przez te wszystkie lata starałam się uczynić Lancaster Manor Twoim przyszłym domem, poświęcając temu miejscu część życia. Nie mogę zdradzić Ci szczegółów pracy, której nie udało mi się dokończyć. Chciałabym, żebyś pewnego dnia postanowiła kontynuować moje dzieło i dlatego przekazuję Ci klucz do biurka. Znajdziesz w nim odpowiedź na wszystkie dręczące Cię pytania. Daję Ci również swój zeszyt, który był moim źródłem inspiracji. Wiedz, że oba bardzo wiele dla mnie znaczyły.

            Proszę Cię jedynie o wybaczenie; nie spontaniczne, wymuszone, lecz przemyślane, w odpowiednim czasie. Będzie ono lekarstwem na moje nieszczęśliwe serce i pozwoli spoczywać w spokoju.

Bardzo Cię kocham

Babcia

Clara otarła łzę, która spłynęła po jej policzku. Z naprzeciwka dobiegł odgłos kosiarki. Zza żywopłotu wystawał słomiany kapelusz. Clara przycisnęła do twarzy okulary przeciwsłoneczne. Nikt nie miał prawa zobaczyć, jak się rozkleja. Włożyła list do pudełka i zatrzasnęła wieko. Nie oglądała zeszytu i klucza. Odgłos kosiarki stawał się coraz wyraźniejszy. Słomiany kapelusz zmierzał w jej kierunku. Odwróciła głowę w stronę zamku. Spojrzała na okno na wysokości drugiego piętra. Znieruchomiała.

W oknie dostrzegła postać w białej sukni. Stała wyprostowana, tuż przy szybie. Clarze zdawało się, że kobieta ją zauważyła, że wbija w nią wzrok z całą intensywnością. Poczuła gęsią skórkę na karku. Zamknęła oczy i odczekała kilka sekund. Gdy je otworzyła, zjawy nie było. Zniknęła. Clara potrząsnęła głową dla oprzytomnienia. Co to było? Wstała, zbliżyła się do zamku. Okno na wysokości drugiego piętra… Odnalazła je. Środkowe, położone centralnie nad półokrągłym balkonem. Było puste, podobnie jak i inne. Nikt tamtędy nie przechodził. Tylko promienie słońca odbijały się w szkle. Nie, musiało się jej przywidzieć. Postać w białej sukni w środku dnia? Nonsens. Pewnie zwykłe złudzenie optyczne, wynik stresu, gra wyobraźni. Przecież jako dziecko zakładała na głowę prześcieradło i krążyła po korytarzach, udając ducha. To była tylko zabawa. Dobrze wiedziała, że historie o duchach wymyślano jedynie dla rozrywki. Nie musiała się niczym przejmować.

- Czeka pani na kogoś?

Clara podskoczyła na dźwięk tego głosu. Odwróciła się i zobaczyła stojącego na ścieżce ogrodnika w słomianym kapeluszu. Przyprószone siwizną blond loki opadały mu na czoło. Kraciasta koszula i jeansy były brudne od ziemi. W ręku trzymał sekator.

- Przestraszyłem panią? - spytał żartobliwie.

- Nie, po prostu trochę mnie pan zaskoczył - odparła Clara, odetchnąwszy z ulgą. - Zamyśliłam się, to tyle…

Przyjrzała się uważniej ogrodnikowi. Pyzatą twarz pokrywało kilka zmarszczek, ale zielone oczy śmiały się wesoło.

- A niech mnie… Pan Bobrovsky?

- Tak, to ja… Zaraz… Clarie?

Clara zdjęła okulary przeciwsłoneczne i rzuciła się na szyję ogrodnikowi. Upłynęły lata, odkąd ostatni raz widziała tego poczciwego człowieka, który pokazywał jej, jak należy pielęgnować sałatę.

- Matko! Ale wyrosłaś! - stwierdził Bobrovsky i spojrzał na Clarę z bliska.

- Pan za to wcale się nie zmienił.

- Miła z ciebie dziewczyna. Choć nie ukrywam, że od pracy w Lancaster Manor przybyło mi kilka siwych włosów, ale młodość to nie wieczność.

- Dobrze powiedziane. Nie sądziłam, że pan tu jeszcze pracuje.

- Och, jak dinozaur, prawda? - Bobrovsky zaśmiał się. - Nie, nie zmieniałem pracy od dwudziestu lat. Lancaster Manor zawsze było moim drugim domem i choćby prognozowano koniec świata, nie opuściłbym tego miejsca. I uprzedzę twoje pytanie, nie wybieram się wkrótce na emeryturę. Pani Elizabeth prosiła mnie, żebym popracował jeszcze u jej wnuczki.

- Babcia rozmawiała z panem na mój temat?

- Tak. Wspominała, że chce zapisać ci zamek… Co za piękny dzień! Cieszę się, że zgodziłaś się przyjąć spadek.

- Ja również - bąknęła Clara, lecz nie zabrzmiało to zbyt przekonująco.

- Powiem Jackowi, że przyjechałaś, jak tylko wrócę do domu. Na pewno będzie chciał się z tobą spotkać.

- Jack nadal mieszka w Spring Valley?

- Do września - Bobrovsky westchnął. - W zeszłym roku poznał dziewczynę z Manchesteru. Nie wnikałem w szczegóły, ale ponoć to wielka miłość. Po wakacjach przeprowadzają się do Birmingham. Chcą kupić tam mieszkanie.

- Świetna wiadomość - Clara uśmiechnęła się. - Wieki nie widziałam Jacka. Mamy tyle tematów do obgadania… Jeśli znalazłby czas, może przyjechać choćby jutro rano.

- Zabiorę go z sobą do pracy. Spotkanie ze starą przyjaciółką będzie dla niego dobrą odskocznią od programowania… Jest informatykiem.

- To do niego podobne. Od zawsze fascynowało go programowanie.

- Powiedziałbym, że was oboje.

- Mnie raczej granie, a nie…

Urwała, bo dalszą rozmowę zakłócił dzwonek telefonu.

- Znowu ktoś się do mnie dobija…

- Odbierz. Ja i tak powinienem wracać do pracy.

- To jutro o dziesiątej?

- Zadzwonimy do drzwi.

Clara pomachała ogrodnikowi na pożegnanie, po czym wygrzebała z kieszeni spodenek brzęczącego iPhone’a. Na ekranie wyświetlił się numer Petera.

- Witam, braciszku - powiedziała, idąc w stronę zamku. - Jak tam praktyki w klinice?

- Zarąbiście — rzucił znudzony Peter. - Usuwałem dzisiaj kamień nazębny, wiesz?

- Super. To naprawdę bardzo interesujące.

- Podsumował korposzczur.

- Ej, jestem na urlopie, więc proszę mnie nie obrażać.

- Dobra, dobra. Nie będę przeszkadzał. Skoro chcesz odpoczywać…

- A coś się stało?

- Był u mnie dzisiaj ten twój John z korporacji…

- O rety! Czy on nie rozumie, że nie chcę mieć z nim nic wspólnego?

- Czekał na recepcji w klinice. Wolałem nie robić zamieszania przed pacjentami, więc wsiedliśmy do samochodu. Prosił mnie, żebym go z tobą skontaktował. Opowiadał, że nie chciałaś z nim rozmawiać, więc powiedziałem, że się nie dziwię. I dodałem, że jest śmierdzącą szują, skoro zostawił swoją dziewczynę z powodubarmanki z nocnego klubu.

- Mocne słowa, dziękuję.

- Uprzedził, że będzie dalej próbował się z tobą kontaktować. Radzę zablokować numer telefonu i maila.

- Zaraz to zrobię.

- Informuję, żebyś wiedziała. W końcu jesteśmy rodzeństwem, co nie? Nie mamy przed sobą tajemnic.

- Jasne. Szczerość aż do bólu.

- Więc gdyby coś się działo, dam znać. Ty też dzwoń do mnie, jeśli będziesz potrzebować wsparcia mentalnego.

- Akurat… Nie zapominaj, że to ja jestem starsza.

- Wiem, wiem, kierowniczko. Baw się dobrze na wsi.

- I wzajemnie w Londynie.

- Dzięki. Pa!

- Pa! Pa!Kiedy rozmowa dobiegła końca, Clara zablokowała numer telefonu i mailJohna. Nie życzyła sobie, żeby człowiek, który bez skrupułów ją zdradził, zepsuł jej urlop. Wystarczył jeden SMS od kochanki, aby uświadomiła sobie wszystko. Nie musiała słuchać wyjaśnień. Nie zamierzała dać mu drugiej szansy. Przeciągnęła się. Od jazdy samochodem rozbolał ją kark. Jedynym, czego teraz pragnęła, był błogi odpoczynek na łonie natury.

 

Zegar w holu wybił dziewiątą wieczorem. Clara weszła po schodach na pierwsze piętro. Niosła z sobą pełną owoców miskę, którą zabrała z jadalni po kolacji. Marzyła, aby objadać się nimi w wygodnym łóżku przy dobrym filmie z laptopa. Korytarz, którym szła do pokoju, był pusty. Przyzwyczaiła się już w dzieciństwie, że na noc pozostawał jedynie zgrzybiały kamerdyner, dwie pokojówki i gruba kucharka, pani Scott. Clarze to odpowiadało, bo nigdy nie przepadała za dziesiątkami ludzi przewijającymi się codziennie przez zamek za życia Elizabeth. Uważała, że naruszali jej prywatność, ograniczając we własnym domu. Jednak gdy słońce zachodziło, a las spowijałcień, Lancaster Manor tkwił oddalony od cywilizacji, sam pośrodku morza mroku. Żelazne żyrandole rzucały wątłe światło na długi korytarz. Z wiszących na ścianach portretów padały nieufne spojrzenia. Nie brakowało też srebrnych zbroi.

- Trzeba będzie pomalować sufit… - pomyślała Clara, patrząc na spękany strop. Przez niewielkie szczeliny w murach przenikały chłodne podmuchy wieczornego wiatru. Clara zastanawiała się, czy kaloryfery na piętrze nadal działają. Wolała podnieść temperaturę powietrza, niż trząść się  z zimna.

Jej apartament znajdował się przy bocznym korytarzu, od strony drogi. Kamerdyner przeniósł już rzeczy z samochodu, więc nie musiała taszczyć na górę ciężkich waliz. Zobaczyła przejście w drugi korytarz, lecz nie zrobiła ani kroku. Zatrzymała się. Dostrzegła blask pochodni. Za niedomkniętymi drzwiami wieży paliło się światło. Dziwne… Na myśl przyszła Clarze postać Duchera. Nigdy nie darzyła sztywnego kamerdynera sympatią. Gdy była dzieckiem, denerwowało ją to, że wieczorami kręcił się po zamkowych korytarzach, otwierał ciemne pomieszczenia i coś w nich przestawiał. Najwidoczniej tym razem myszkował w wieży. Zamierzała się upewnić.

Postawiła misę na starej komodzie i ostrożnie ruszyła w stronę drzwi. Zakradła się na koniec korytarza i wślizgnęła do niewielkiej sali przechodniej, wypełnionej starymi fotelami i lustrami w złotych ramach. Nachyliła się i spojrzała przez szparę w drzwiach. W okrągłym pomieszczeniu, tuż obok krętych schodów, stało biurko. Siedział przy nim pewien mężczyzna o gęstych, ciemnych włosach, szeroki w barkach, ubrany w bordową marynarkę. Maczał gęsie pióro w kałamarzu i kreślił coś na pożółkłej kartce. Palące się na biurku świece rzucały krwawy blask na surowe ściany.

Clarze serce zabiło mocniej. Nie wiedziała, kim był ten mężczyzna ani co tutaj robił… Więc postanowiła to sprawdzić. Skrzypnięcie drzwi przerwało skrobanie pióra.

- Halo? - spytała Clara, wchodząc do pokoju. - Nie przeszkadzam?

Mężczyzna odwrócił się tak nagle, że Clara aż podskoczyła. Poczuła na sobie silne spojrzenie dwojga niebieskich oczu. Blada twarz pojaśniała jeszcze bardziej w blasku świec.

- Em, nie chciałam pana przestraszyć - usprawiedliwiała się Clara.

- Jestem nową właścicielką zamku i nie miałam jeszcze okazji pana poznać. Długo pan tutaj pracuje?

- Wyjedź stąd - powiedział mężczyzna, a w jego głosie czuć było nutę przerażenia. - Wyjedź stąd, póki nie jest za późno.

- Słucham?

- Wyjedź, błagam.

Mężczyzna nagle podszedł do Clary i z całej siły chwycił ją za ramiona. Ujrzała w niebieskich oczach szaleńcze iskierki paniki.

- Opuść to miejsce, nim się o tobie dowie.

- Kto ma się dowiedzieć?

Clara nie rozumiała słów, które usłyszała. Pomyślała, że natrafiła na wariata zatrudnionego przez babcię do redakcji książek. Pióro, kartka, wieża… Co innego mógłby robić ten facet?

- Nie masz wiele czasu… Nie może cię znaleźć. Uciekaj, jeśli ci życie miłe.

- Kto tu jest?! - Clara denerwowała się.

- Nie chcesz wiedzieć. Przejęłaś spadek, podpisałaś umowę. Wzięłaś na siebie część klątwy, jak twa babcia, wychodząc za dziadka…

- Pan oszalał! - Clara wyrwała się z uścisku i odsunęła na odległość dwóch kroków. - Pan powinien się leczyć…

Głos zaczął jej drżeć.

- Uciekaj, Clarie. Musisz mi zaufać.

- Nie! Zaraz zadzwonię na policję!

Clara nie wytrzymała. Widziała panikę w oczach mężczyzny, istny obłęd! Sądziła, że jakiś bezdomny psychopata przypałętał się do zamku i teraz postanowił podzielić się z nią własną psychozą. Ale… On nie wyglądał jak bezdomny. Czysty, zadbany, ogolony… Więc jak psychopata? Nosił bordową marynarkę, czarne, materiałowe spodnie, skórzane oficerki sięgające kolan, a pod szyją zawiązany miał jedwabny szalik… Niewykluczone, że był psychopatą. Clara oblała się potem, wybiegła z wieży i zatrzymała dopiero w korytarzu. Wyjęła z kieszeni telefon, gotowa zadzwonić na policję, gdy spostrzegła, że mężczyzna zniknął Za otwartymi drzwiami widniała pusta wieża. Świece na biurku zgasły. Mężczyzna po prostu rozpłynął się w powietrzu.

- To niemożliwe… - Clara przetarła oczy ze zdumienia. - To jakiś obłęd…

Poczuła mokrą plamę na plecach. Od dawna tak się nie bała. Odwróciła się i pobiegła do apartamentu, ile tylko miała sił w nogach. Jej kroki niosły się echem po całym piętrze. Skręciła w lewo, stanęła przed wysokimi drzwiami i nacisnęła żelazną klamkę. Drzwi ustąpiły, a ona wpadła do oświetlonego elektrycznie salonu. Dwa razy przekręciła klucz w zamku i upewniła się, że drzwi są zamknięte. Przebiegła przez elegancki salon i znalazła się w dużej sypialni. Jej walizki czekały obok wejścia do małej garderoby. Na okrągłym stoliczku pokojówka zostawiła imbryk z herbatą i ciasteczka.

Clara rzuciła się na królewskich rozmiarów łoże z baldachimem. Rozsunęła stos haftowanych poduszek i naciągnęła kołdrę. Czuła, że trzęsie się jej całe ciało. Słyszała, jak szczęka zębami. Bardzo powoli, jakby obawiając się, że ktoś ją obserwuje, włączyła telefon. Przesunęła palec na ulubione kontakty i wybrała numer Petera. Clara nie zdawała sobie w pełni sprawy z tego, co robi. Z każdą sekundą rosła w niej potrzeba rozmowy z kimś bliskim. Jedyna taka osoba była w Londynie.

- Jak dobrze, że zabieram z sobą telefon do łazienki - odezwał się Peter. - Poza tym, która to godzina?

- Och, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że mogę cię usłyszeć - Clara odetchnęła.

- Dzięki… - rzucił Peter niezręcznie. - Wszystko w porządku?

- Tak, znaczy nie… Chyba mam jakieś przywidzenia…

- Nie wypiłaś aby czegoś na kolację?

- Nie, jestem trzeźwa! Po prostu gadałam z jakimś psychopatą, a potem on… wyparował?

- Gadałaś z psychopatą, który nie istnieje?! - Peter nie potrafił ukryć zdziwienia.

- Tak mi się wydaje…

- Clara, proszę, jesteś zmęczona po podróży. Wykąp się, połóż i spróbuj zasnąć. Uwierz, że gdy rano się obudzisz, wszystko wróci do normalności.

- Ale on kazał mi stąd wyjeżdżać… Mówił, że ktoś mnie znajdzie…

- Kto?

- Nie wiem, nie wytłumaczył.

Peter milczał przez dłuższą chwilę. Widocznie nie był pewien, co powinien powiedzieć w takiej sytuacji.

- Okey, Clara, spokojnie. Denerwując się, nic nie zdziałasz. Spróbuj zasnąć, to naprawdę ci pomoże. Teraz nic nie zrobimy, jest już późno… Wstaniesz rano, przejdziesz się po zamku, a jak ten „psychopata” nadal będzie tam krążył, wezwiesz policję, w porządku?

- Yhm… - bąknęła Clara.

- No, to ustalone. Nie martw się. To tylko przemęczenie.

- Tak sądzisz?

- Oczywiście.

- Pewnie masz rację, dzięki.

- Nie ma sprawy. Nie przejmuj się niczym. Wszystko będzie dobrze.

- Jasne…

Po rozmowie z bratem Clarze ulżyło na sercu. Liczyła, że Peter ma słuszność. To był pewnie tylko wymysł jej wyobraźni, zwykły stres… Przecież tyle ostatnio przeżyła:śmierć babci, rozstanie z chłopakiem, spadek… To wszystko kosztowało ją nerwy, ciągłe napięcie, rozmyślania Za bardzo się zamartwiała, powinna była wreszcie odpocząć. Nic jej przecież nie groziło. Spędziła w tym zamku część dzieciństwa. Nigdy nie zauważyła niczego podejrzanego.

Znowu nabrała odwagi. Wstała z łóżka i przeszła do łazienki, żeby się wykąpać. Nalała wody do marmurowej wanny i włączyła w telefonie muzykę. Taneczna melodia szybko wypełniła cały apartament. W sypialni rozbłysło światło. Okna zasłoniły długie kotary. „Wszystko jest w porządku” - powtarzała Clara, siedząc w wannie. Uspokajała się po wieczornych przeżyciach. Przecież nikt jej nie szukał, nikt jej nie obserwował. Była tu sama z kamerdynerem, kucharką i pokojówkami. Zamek zamykano na noc przed złodziejami. Na zewnątrz działał monitoring. Nikt nie mógł wejść tutaj niepostrzeżenie… A jednak Clary nie opuszczało przeczucie, że niebezpieczeństwo nie czaiło się wcale na dworze. Mogłoby być bliżej, choćby na drugim piętrze. Biała zjawa przebłysła w jej pamięci. Skoro ona jej się przywidziała, to przerażony mężczyzna też… Tylko czy aby na pewno?

 

Zegar na dole wybił północ. Na korytarzu rozległo się skrzypnięcie. Clara otworzyła oczy. Leżała na łóżku nieruchoma jak kłoda. Czuła puls w skroniach. Drzewa szumiały na porywistym wietrze. Cienie uginających się gałęzi snuły się po zasłonach. Gdzieniegdzie, przez szpary pomiędzy tkaniną, przedzierało sięblade światło księżyca.

Dwanaście uderzeń ustało. Skrzypnięcie się powtórzył. Clara wytężyła słuch. Od surowych ścian odbijało się echo kroków. Powolnych, równych kroków. Ktoś wyszedł na korytarz na drugim piętrze. „Nie no, to już przesada. Rano złapię tego starego grzyba i wszystko mu wygarnę” - pomyślała Clara. Kroki stawały się coraz wyraźniejsze. Ktoś przechodził z zachodniego do wschodniego skrzydła zamku. Panująca wokół cisza tylko potęgowała każdy najmniejszy szmer. Clara naciągnęła kołdrę pod samą brodę. Słuchała. Kroki ustały. Ktoś zatrzymał się w centralnej części zamku, tuż nad korytarzem sąsiadującym z apartamentem Clary. „Co ten staruch kombinuje?” - przemknęło Clarze przez myśl. Jednocześnie wypełniło ją uczucie wściekłości. Nie lubiła, gdy zakłócano jej ciszę nocną. Chciała wstać, pójść na górę i wygarnąć nieposłusznemu pracownikowi, co o tym wszystkim sądzi. Lecz intuicja kazała jej czekać. Nie drgnęła.

Rozległ się huk, jakby upadek kilkudziesięciu kilogramów metalu z dużej wysokości. Podłogą wstrząsnęły wibracje. „Na Boga… co to było?”. Clara sięgnęła po leżącego na stoliczku obok iPhone’a. Odłączyła go od ładowarki. Na ekranie wyświetliła się godzina 00:05. Kto normalny majstrowałby o tej porze?

Znów zabrzmiały kroki. Tym razem towarzyszył im szczęk metalu… łańcucha? Clara nie mogła w to uwierzyć… I nie mogła też zaprzeczyć, że coś w rodzajuoju łańcucha przesuwało się właśnie po korytarzu drugiego piętra. Poczuła zapach grozy. To naprawdę nie było śmieszne! Porywisty wiatr świszczał w szparach pomiędzy framugami okien po drugiej stronie ściany. Gdzieś trzasnęła niedomknięta okiennica. Jeden raz, drugi, trzeci… Łańcuch brzęczał nad głową Clary. Kroki zmierzały na wschód. Zaczynały się oddalać. Echo słabło.

Clarą wstrząsnął dreszcz. Jej palec zawędrował na ekranie do numerów w kontaktach. Imię Petera czekało na naciśnięcie. „Nie…”. Zgasiła ekran. Było po północy. Brat, w przeciwieństwie do niej, miał za sobą cały dzień praktyk. Powinna pozwolić mu odpocząć. Zresztą mówił jej wieczorem, że za bardzo się denerwuje, że to pewnie wymysł jej wyobraźni… Ale przecież słyszała właśnie, jak ktoś chodzi po drugim piętrze, jak szurają łańcuchy, jak trzaska okno… Czy miała halucynacje? Nie. Czy nadal spała, a to była jedynie część nocnego koszmaru? Na pewno nie. To, co usłyszała, było bardzo realistyczne A usłyszała coś więcej…

Zgrzytnął zamek otwieranych drzwi. Zawiasy zapiszczały. Łańcuchy obiły się o wysoki próg, wciągane do innego pomieszczenia. Do wieży… Do tej przeklętej wieży, w której spotkała psychopatę! Nie, nie spotkała psychopaty, to był tylko wymysł jej wyobraźni… To, co się tutaj działo, nie mogło być prawdziwe.

Drzwi zamknęły się z hukiem. Kroki ucichły zupełnie. Zamiast tego rozległ się jęk. Przytłumiony przez grube mury jęk. Bolesny, żałosny. Kobiecy… Clara oblała się zimnym potem. Ten jęk dobił ją całkowicie. Niósł z sobą tyle smutku, tyle rozpaczy, tyle bólu… Jeśli miałaby wybrać najgorszy dźwięk, jaki usłyszała w życiu, wybrałaby właśnie ten. Wstrząsnął nią do tego stopnia, że zęby zaczęły jej szczękać, serce walić jak młot, włosy sztywnieć… „Tak jęczy ktoś, kto umiera…” - pomyślała Clara. Nie wytrzymała. Wyciągnęła z szuflady stoliczka nocnego słuchawki, podłączyła je do telefonu, założyła na uszy i odtworzyła swoją ulubioną piosenkę. A potem całą składankę. Zgłośniła muzykę tak, że aż rozbolała ją głowa. Przetrzymała to. Robiła wszystko, żeby zagłuszyć potworny jęk. Gdy po dwóch godzinach iPhone się rozładował, wszędzie panowała głucha cisza. Clara zdążyła tylko podłączyć ładowarkę. Zasnęła wyczerpana napadem strachu.

Fot. J. Brzenczka

Aleksandra Kaptur to uczennica klasy 2J (językowej). W 2019 roku wydała swoją debiutancką powieść dla młodzieży pt. „Arkada”. W wywiadzie dla „Ad operam!” Ola powiedziała, że pisanie jest jej pasją, która sprawia jej ogromną radość. Do tego pomaga wierzyć, że nic nie jest tak jednoznaczne i proste, jak się z pozoru wydaje.