czwartek, 23 lutego 2017

Poezja na schodach: Jacek Molęda [PROJEKT]

Projekt klasy II AM

 



Jacek Molęda urodził się w 1964 roku w Raciborzu. Z wykształcenia anglista, doktor nauk humanistycznych, obronił rozprawę doktorską na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Ostrawskiego. Wykładowca Instytutu Neofilologii Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Raciborzu i nauczyciel I Liceum Ogólnokształcącego w Raciborzu.

Członek Krakowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich. Debiutował w 1984 r. na łamach “Tak i Nie”. Poeta, pisze felietony, tłumaczy współczesną poezję czeską. Do tej pory przełożył następujące zbiory wierszy „Radobyl” Jiřígo Daehnego (Krnov, 2010), „Krajobraz w samotności słowa” Miroslava Černego (Opava, 2012) i „Jesteś moim signifié” Libora Martinka (Krnov, 2010).

Stały współpracownik (felietonista) „Almanachu Prowincjonalnego”. Jego wiersze ukazały polskich i czeskich antologiach, almanachach i czasopismach literackich, m. in. po polsku i przekładzie Václava Buriana na język czeski,w polsko-czeskiej antologii „Od słowa ke slovu” (2003) oraz w znanym czeskim czasopiśmie literackim Psí víno w przekładzie Libora Martinka.

Do tej pory wydał pięć zbiorów wierszy: „Świadectwo tożsamości” (Racibórz 1995) (debiutancki tomik, ze słowem wstępnym Andrzeja Krzysztofa Torbusa), „Małe światy” (Racibórz 1999), „odtąd – dotąd” (Racibórz 2001), „Horyzont zdarzeń – Obzor událostí” (Krnov 2010) i „Wyszedłem po chleb – Šel jsem pro chleba” (Krnov 2013), (dwa ostatnie w przekładzie prof. Libora Martinka na język czeski).







ZJAZD RODZINNY



stara kobieta wkłada do niedzielnej torebki

modlitewnik i różaniec

młoda dziewczyna upycha w kopertówce

smartfon i smycz z pendrajwem

jedna krzyżem naznaczyła tę chwilę

druga ohasztagowała zdjęcie

obie z tą samą iskrą w oku –

co tu prawie przygasa

a tam zaraz wznieci pożar –

złączone tym samym uśmiechem –

milczą

nie mieszają niepotrzebnie

sobie nawzajem niezrozumiałych słów i pojęć

z dwóch stron spoglądają

we wspólne lustro czasu




SPEŁNIENIE



w pokoju

czterdziestoletni chłopiec, który kiedyś chciał być strażakiem –

ryczy jak syrena by zjeżdżać mu z drogi

i korzystając z węża w kieszeni

gasi wspomnienia czteropakiem


w kuchni

rówieśnica-królewna nie czeka na księcia –

sama pokonuje smoki –

rozwiera gardziel zmywarki

wybebesza pralkę

codziennie po krętych schodach wieży

dzielnie wnosi skarby z supermarketu


ważne że przynajmniej ich dzieciom się powiodło –

im jednym ziściły się sny z dzieciństwa –

właśnie dorosłe opuściły dom

i tak jak kiedyś beztrosko

łapią pokemony




PRZEJŚCIE



po śniadaniu które przygotowała babcia

wyjechałem w spacerówce na polną drogę w stronę rzeki –

matka sprawdziła czy dziura w smoczku jest odpowiednia

ojciec podał upuszczoną grzechotkę

coraz głośniej szumiała woda

coraz wyżej wznosiły się drzewa

wrzuciłem kamień –

w nieskończoność tworzył kręgi

oderwałem gałąź –

wrosła w dłoń jak kij pielgrzyma


na skraju lasu w czerwonej sukni

czekała żona –

wziąłem ją za rękę i poszliśmy –

niosła w ramionach dziecko

ja drugie – na barana

kiedy stanęły na ziemi

były już hen przed nami –

oddalały się rosnąc z każdym krokiem –

tylko jedno wróciło – z małym chłopcem


więc teraz biegnę za nim

coraz wolniej

wzdłuż znaczonego granitem muru –

mój wnuk zza rogu

śmieje się do mnie –

a ja zmęczony skrywam się

w głuchej czerni bramy

nie słyszę już gdy pyta

co chciałbym na kolację