czwartek, 25 lutego 2021

Harenda Jana Kasprowicza: wieczna przystań nad rzeką [GAWĘDA]

Fot. pochodzi z książki B. Wachowicz "Czas nasturcji"

W pewnym oddaleniu od głównej drogi, tuż przy szumiącej Zakopiance stoi dom. Jest to niezwykły budynek, w którym niecałe sto lat temu tętniło intensywne życie literackie. Harenda to było (i jest) miejsce-wizytówka Poronina. W tym miejscu bywało wielu znakomitych pisarzy, poetów, malarzy… Ostatecznie, ileż głosów, tupotów nóg, krzyków, śmiechów, płaczu ludzi różnych stanów wypełniło Harendę…! Zaiste, nie byłoby w tym domu nic niezwykłego, ot taki sobie domek wybudowany w stylu zakopiańskim, gdyby nie jego nietuzinkowy gospodarz, Jan Kasprowicz.

            Autor „Księgi ubogich” szczególnie ukochał sobie Tatry. W ogóle całe Podhale znalazło wyjątkowe miejsce w jego sercu. Wówczas okoliczne wioski nie były gęsto zaludnione, panował w nich spokój, a życie toczyło się z dala od miejskiego gwaru. Kasprowicz potrzebował właśnie takiego miejsca, w którym mógłby oddać się pracy twórczej i translatorskiej.

Poetę z Szymborza zafascynował widok rozpościerający się z werandy domu oraz panująca tam atmosfera. Przenieśmy się teraz na Harendę… Daleko, tuż nad samym niebem pnie się ku górze łańcuch Tatr. O tej porze dnia można dokładnie dostrzec każdy szczyt, nawet czubek Lodowego Wierchu. A nieco niżej, na sąsiednich wzgórzach rośnie las, natomiast zaledwie kilkanaście kroków od skarpy płynie strumyczek. Jakże cudownie byłoby budzić się tam każdego ranka, słyszeć szum wody uderzającej o drobne i większe kamienie, a zimą śledzić wzrokiem błyszczące w promieniach słońca ośnieżone szczyty…!

I cóż się dziwić, że Kasprowicz tak pokochał góry… Tak o nich pisał w „Księdze ubogich”:

 

Witajcie, kochane góry,

O, witaj, droga ma rzeko!

I oto znów jestem z wami,

A byłem tak daleko!

 

Dzielili mnie od was ludzie,

Wrzaskliwy rozgwar miasta

I owa śmieszna cierpliwość,

Co z wyrzeczenia wyrasta.

(…)

Chodzę i patrzę, i słucham –

O, jakże tu miło! jak miło! –

I śledzę, czy coś się tu może

Od kiedyś nie zmieniło?


Lwów: miasto-przeszkoda

Tym miastem, które dzieliło poetę od ukochanych Tatr był niewątpliwie Lwów, w którym spędził 35 lat swojego życia. Tam zajmował się działalnością dziennikarską i publicystyczną, pracował m.in. w redakcji dziennika „Słowo Polskie”. Oczywiście stale obracał się w towarzystwie wybitnych pisarzy oraz intelektualistów. Jednakże praca redaktora pochłaniała mnóstwo czasu, który Kasprowicz wolałby poświęcić swojej twórczości, i nie dawała należytej satysfakcji. Poeta z Szymborza jeszcze całkiem nie porzucił swoich młodzieńczych marzeń o karierze naukowej – one zagnieździły się głęboko w jego sercu i czekały przeszło dwadzieścia lat na spełnienie. W końcu jego pragnienia ziściły się w 1904 roku, kiedy Kasprowicz otrzymał tytuł doktorski, uzyskany na podstawie rozprawy o poezji Lenartowicza. Dzięki temu cztery lata później mógł objąć katedrę profesora literatury porównawczej na Uniwersytecie Lwowskim. Ale, pomimo licznych sukcesów i uzyskanej po wielu latach stabilizacji finansowej, Kasprowicz nie mógł być do końca szczęśliwy we Lwowie. Poeta szukał większego spokoju i harmonii, której nie dostarczało intensywne życie w mieście. W tym czasie pewną odskocznią od gwarnej miejscowości były dla niego podróże, m.in. do Poronina. W liście do Zygmunta Wasilewskiego pisał: a potem nie wiem, w każdym razie nie do Lwowa, bo czuję, że tam nic dobrego spotkać mnie nie może. W mieście tym pracować nie mogę. Przez jeden rok w Poroninie zrobiłem więcej niż przez cztery lub pięć lat w atmosferze lwowskiej. 


Harenda: miejsce prawdziwego szczęścia?

Kasprowicz swój sukces zawdzięczał ciężkiej pracy. Nie miał łatwego życia, pochodził z chłopskiej rodziny – jego ojciec Piotr Kasprowicz był analfabetą. Ale dzięki swojej wytrwałości, uporowi oraz mimo wszelkich przeciwności losu, zdobył nie tylko wykształcenie czy tytuł naukowy, ale przede wszystkim uznanie. Utwory poety w szczytowym punkcie popularności były nawet porównywane do dzieł Mickiewicza. I znowu dzięki swojej pracy, tym razem translatorskiej, Kasprowicz u schyłku życia spełnił swe dawne marzenie o własnym kącie. Kupił Harendę za przekład dzieł Szekspira od pewnej Angielki, miss Cooper, której do reszty zbrzydło mieszkanie na takiej „pustelni” (była bowiem utalentowaną malarką o towarzyskim usposobieniu). Janek (jak nazywali go przyjaciele), wraz z trzecią żoną, Marią z Buninów, wprowadził się do odremontowanego domu w 1923 roku i właśnie tam przeżył swoje ostatnie lata.

W pierwszych miesiącach spędzonych pod dachem Harendy Kasprowicz żył pełnią życia, mówił: Jaki jestem szczęśliwy, jaki jestem szczęśliwy, że będą mógł już do końca życia siedzieć we własnym kącie, daleko od ludzi, z tobą tylko, i pracować, cudownie pracować! (…) Wszystko, o czym mogłem marzyć, spełniło się. Niczego już nie pragnę, tylko cichego, spokojnego życia z tobą, wśród książek moich (…) Świerki i jesiony posadzimy sobie w ogródku. Będzie nam dobrze. Nie wiem dlaczego, ale mam takie niezachwiane przekonanie, że będzie nam dobrze. Tak się cieszę! I Marusia (jak pieszczotliwie nazywał ją mąż) była zachwycona tym miejscem, pokochała podhalańskie krajobrazy, a spokojna atmosfera była jakby lekarstwem dla jej duszy. Tak pisała o nowym domu w swoim dzienniku: O naszej Harendzie (…) mogę pisać tylko ze szczerym wzruszeniem i miłością. Kocham w niej wszystko. Gdy budzę się rano i otwieram oczy, widzę przez okno promienisty grzebień Tatr. Mam wrażenie, że zawiśliśmy gdzieś w powietrzu nad tą całą panoramą.

Lecz nie wszystko było takie kolorowe, jak mogłoby się wydawać. Marusi i Jankowi nie układało się zbyt dobrze – nawet wspaniała zewnętrze atmosfera nie wpłynęła na poprawę ich stosunków. Teraz przenieśmy się na Harendę. Wyobraźmy sobie jak mogło tam być… Janek całymi dniami zamyka się w swojej pracowni, tłumaczy i pisze. I tak ciągle przez wiele, wiele godzin. A kiedy już schodzi do „świata żywych”, nie okazuje tkliwych uczuć ani nie sili się na uprzejmość. Marusia czuje się niepotrzebna, jakby zbędna… Nagle pojawia się inny mężczyzna, Bojan, były mąż Dory, bułgarskiej tłumaczki poezji Kasprowicza. Dziwny to był człowiek – zupełnie niepodobny do innych! Jest tak różny od Janka; jest kimś, kto uważnie jej słucha i poświęca jej czas. Są długie rozmowy, spacery, uśmiechy i łzy, ale ostateczny wybór Marii jest jeden: Nie jestem zwyciężona przez Ciebie, Bojanie! - tak pisze w rozstrzygającym wszystko liście. Małżeństwo Marusi i Janka uratowane! „Ratunkiem” dla niego był niespodziewany atak choroby Janka (cukrzycy), który na nowo zacieśnił rozluźnione więzi między małżonkami. 

Jan Kasprowicz z Marią Kasprowiczową (Marusią); Fot. pochodzi z książki B. Wachowicz "Czas nasturcji"
 

Epilog: kwitną ostatnie nasturcje

Marusia na powrót staje się ważną częścią życia poety. W tej chwili, kiedy na nowo odczułam, że jestem mu potrzebna, więcej, że jestem mu n i e z b ę d n a, odnalazłam go na nowo wyznaje na kartach swojego dziennika. Teraz, pomimo licznych nowych obowiązków związanych z pielęgnowaniem chorego, jest szczęśliwa. Nowe zadania wcale jej nie zniechęcają, a wręcz przeciwnie jeszcze dodają jej siły, bowiem nie lubiła nigdy łatwego życia. Żebym miała Janka pielęgnować jeszcze wiele miesięcy, a może i lat, będę to robiła z radością i zapałem pierwszego dnia, kiedy po raz pierwszy podniosłam go na łóżku. – zapewnia w swoim dzienniku.

Kasprowicz ubolewa, że nie może tak jak dawniej zdobywać tatrzańskich szczytów. Beztroskie przechadzki odbywane codziennie podczas tworzenia „Księgi ubogich” należą już do przeszłości i tam, wśród wciąż żywych wspomnień, mają już na zawsze pozostać. Teraz, zamknięty w czterech ścianach swojego pokoju, może jedynie przez okno podziwiać świat. Z łóżka, na którym leżał, widoczne było całe pasmo gór; bliżej – pochyłe zbocza z odcinającym się na ich zieloności ciemnym obramieniem lasów. Okna były otwarte, całe łóżko zalane słońcem.

Choroba dostarcza Jankowi nowych sił twórczych, jakby przez ostatnie lata uśpionych. Dyktuje Marusi nowe utwory oparte na motywach ludowych bądź też sam drżącą ręką zapisuje je na podpartej deszczułką kartce. Wiersze te trzeba zaraz przepisywać, gdyż pismo Janka jest tak nieczytelne, że już po godzinie sam nie jest pewien, co zapisał. Właśnie tak i w takich warunkach krok po kroku powstaje „Mój świat. Pieśni na gęśliczkach i malowanki na szkle”, ostatni tomik poezji Kasprowicza. Poeta zadedykował go swojej żonie, czynnie a głęboko współczującemu świadkowi tych melodyj.  

Ostatni rozdział w życiu Kasprowicza miał wiele barw i odcieni. Ponownie cofnijmy się w czasie, zastanówmy się, w jaki sposób jasne i ciemne kolory przeplatały się ze sobą… Z jednej strony, ostatnie lata życia Jana są pełne szczęścia płynącego z aktu tworzenia. Z drugiej zaś, jest to czas nieustannej niepewności, cierpienia zarówno samego poety z Szymborza, jak i jego bliskich. A cierpienie jego ma charakter nie tylko fizyczny, ale również duchowy, gdyż w pierwszym miesiącu po ataku Kasprowicz zostaje przewieziony do kliniki we Lwowie. Tam usycha w ponurych ścianach szpitala i jakby zaczyna wierzyć w cień zbliżającej się śmierci. Nawet nieustanna obecność Marusi nie jest w stanie w pełni rozgonić jego smutku, który wsiąka w niego i staje się jego drugą skórą. W tych tygodniach wielkim pocieszeniem jest dla Janka myśl o najdroższej Harendzie, jego własnym kącie; o Tatrach, górskim powietrzu, podhalańskim folklorze, słowem o wszystkim, co tylko ma coś wspólnego z domem. Może to właśnie z tej tęsknoty, szczerze płynącej z głębi duszy, „Mój świat” przybrał ostatecznie taką, a nie inną formę?... Widzisz – mówi Marusia do męża – ten okres choroby, który tak cię gnębi, nie będzie w twym życiu zmarnowany. Kto wie czy nie był nawet potrzebny do obudzenia w tobie na nowo możliwości tworzenia. Zgubiłeś siebie, Janku. Wojna i wypadki, które po niej nastąpiły, oderwały cię od siebie samego. Wolałeś nie pisać, niż czynić to bez potrzeby wewnętrznej. A później pani Kasprowiczowa konkluduje: Uważam Harendę w życiu Janka za konieczność, która m u s i a ł a się stać. Czy Janek będzie tutaj długo żył, tego nikt nie wie, lecz że na Harendzie zamknie oczy i że ten kawałek ziemi będzie miejscem jego wiecznego spoczynku, jak od dawna tego pragnął, to pewne. I tak też się stało.  

Kasprowicz nie był pewny, czy jego najnowszy tomik ma jakąś artystyczną wartość. Ot, takie sobie dziadowskie wiersze… bajeczki dla głupich mówił do swojej żony. Nadal nie był przekonany o walorach swojej twórczości, nawet pomimo odniesionych sukcesów. Czy wynikało to z pokory, czy może z ciągłego dążenia do ideału, trudno powiedzieć… ale faktem jest, że takie fundamentalne wątpliwości towarzyszyły mu przez całe życie i nie zmniejszyły się ani odrobinę po zachwycie nad „Hymnami” czy „Księgą ubogich”. Na szczęście Marusia skutecznie przekonała go do wartości nowych utworów. Wiesz dobrze, że [książka – przyp. J.B.] więcej jest warta, aniżeli tobie i mnie w tej chwili mogłoby się zdawać – mówi do męża.  A później jeszcze pisze: Kocham tę książkę, przejmuje mnie przede wszystkim dyskretny liryzm poszczególnych rzeczy, może dlatego, że wiem, jakiego stanu ducha był wyrazem.

Janek ma jedną zasadniczą skargę, którą wyraża w poetyckiej formie w „Śmierci Grzegorza Kubańczyka”:

 

Nic mi nie trzeba, jedynie

Skarży się grzeszne me ciało,

Żem pragnął zrobić tak dużo,

A zaś zrobiłem tak mało.

 

            Skarga ta wydaje się absurdalna, biorąc pod uwagę fakt, jak wiele w swoim życiu osiągnął Kasprowicz. Bo ileż on wierszy napisał, ileż tekstów przetłumaczył i to z kilku języków, ileż gazet zredagował, ileż stworzył odczytów naukowych etc., etc… Ale może tak to już jest – im chcesz więcej, tym bardziej ci mało i mało…

            W tomiku można znaleźć kilka poematów o charakterze religijnym, m.in. „Wieczerzę Pańską”, „Chustę Świętej Weroniki” i chyba najpiękniejsze w tym zestawieniu utwory: „W  Sobotę Rezurekcyjną” oraz  „W Świętą Alleluję”:

 

Wstał Pan Jezus z martwych

Po trzydniowej męce,

Chodzi po wsi naszej

Z chorągiewką w ręce.

Powiewa nią, wyśpiewuje

Swoją Alleluję.

 

Po podwórkach pieją

Poranne koguty,

Chodzi Jezus z kajdan

Śmiertelnych rozkuty.

Chorągiewką wymachuję,

Nucąc Alleluję.

 

            I grzechem byłoby tutaj nie wspomnieć o niewielkim cyklu (zaledwie sześć utworów), jakże istotnym, który znalazł się również w tym tomiku. Są to wiersze o Janosiku, które miejscami nabierają szczególnie osobistego charakteru, zwłaszcza „Pogrzeb Janosika”.

 

Janiczku, Janiczku,

Chodziłeś w paradzie,

A dziś gęsta trawa

Na tobie się kładzie.

 

Janiczku, Janiczku,

Wygrażałeś niebu,

Dziś się nie odgrodzisz

Od swego pogrzebu.

 

Janiczku, Janiczku,

Brałeś świat pod ramię,

Hyrnieś z nim się wodził

Ku niebieskiej bramie.

 

            Teraz wyobraźmy sobie ostatnie dni poety… Marusia mówi do Janka: Jest to przecież jeden z twoich najbardziej osobistych utworów (…) [jest – przyp. J.B] związek uczuciowy pomiędzy tym poematem a tobą. Sam Kasprowicz jest z siebie zadowolony: A wiesz, że to jest ładny wiersz – nie myślałem. Przeczytaj go jeszcze raz.

            Dzieło życiowe poety jest skończone, wbrew temu co on sam o nim myślał. Choroba okazała się dla niego istotnym, a może i nieuniknionym, elementem, który zaowocował nie tylko wybitną poezją, lecz również głęboką przemianą duchową. Tak pisze o tym Marusia Kasprowiczowa w swoim dzienniku: Często zastanawiam się nad chorobą Janka. Trzeba było, aby ten twardy jak krzemień człowiek, kultywujący w sobie tę twardość, odczuł nędzę i ból istnienia w najbardziej druzgocącej postaci: ciężkiej choroby, aby dokonała się w nim zupełna przemiana.(…) Inaczej się teraz Janek uśmiecha, inny ma wyraz w oczach, łagodny, pobłażliwy, naprawdę życzliwy – nie tylko dla bliskich ludzi, lecz dla całego otaczającego go świata.

            Kasprowicz wiedział, że odchodzi, że oto nadszedł nieunikniony kres jego życia. Piękny to świat! Prawie żal będzie stąd odchodzić. (…) Mówcie, co chcecie, jestem naprawdę ciężko chory. (…) Z tych drzew naprawdę się cieszę, cóż z tego długo się na nie patrzeć nie będę… mówił do Marusi, jakby z pewnym rozrzewnieniem. Cień śmierci z każdym dniem, tygodniem powiększał się; zarzucał swój czarny płaszcz na poetę z Szymborza. Jednak Śmierć jest wyrozumiała, spełniła ostatnie życzenie Janka o doczekaniu wiosny. Dała mu czas na ostatnie pożegnania, spowiedź… Pewnego ranka Kasprowicz szczerze wyznał: Słuchaj Marusiu, jeżeli kiedykolwiek zasnę i nie obudzę się więcej, pamiętaj, że właściwie… kochałem cię.

            Dla Marusi są to bardzo trudne tygodnie. Ona zostaje, on odchodzi. Trudno powiedzieć, które z nich z tego powodu cierpi bardziej… Żyć uczuciem, że każdej chwili mogę Janka stracić! Czy jestem z nim, czy nie ma go przy mnie, świadomość nieuniknionej rozłąki nie opuszcza mnie ani na chwilę i tkwi w duszy jak ciągły, a czasami nie do zniesienia gwałtowny ból. W końcu nadchodzi ten moment  – złoty liść jej życia obumiera. Opada spokojnie na ziemię, nawet z lekkim uśmiechem na twarzy; po latach opadnie i ona, dokładnie tam, gdzie spoczywa znacząca część niej samej.    

            Jan Kasprowicz umarł w niedzielę 1 sierpnia 1926 roku na swojej ukochanej Harendzie w otoczeniu bliskich. Życzenie doczekania wiosny spełniło się, jego ukochane kwiaty nasturcje zakwitły szybciej, niż zwykle. To właśnie o nich napisał swój ostatni utwór:

 

O, jakże będą więdnąć!

Jak będą gasnąć one! –

O, jakże nasze zamrą serca

Całkiem przygaszone…

 

            Spełniło się również dawne, jeszcze z czasów „Księgi ubogich”, marzenie poety o własnym grobowcu:

 

Albo, jeżeli już łaska,

Wybierzcie mi przystań nad rzeką,

Tu, nad tą burtą kamienną,

Pod szumów wieczystych opieką.

 

Harenda; Fot. J. Brzenczka



Joanna Brzenczka

 

Korzystałam z:

 

T. Jodełka, Jan Kasprowicz zarys biografii, Warszawa 1964

M. Kasprowiczowa, Dziennik, Warszawa 1958

J. Kasprowicz, Hymny. Księga ubogich. Mój świat, Warszawa 1956