wtorek, 22 października 2024

Weronika Mojżesz [WIERSZE]

 

Weronika Mojżesz [WIERSZE]


Pewna para



Dwójka ich razem była

dwoje młodych ludzi

wyobcowanie - to ich łączyło

a relacja - to nieznajomi z dźwiękiem smugi


Ona optymizmem tworzyła dzieła

panoszyła się cicho przez przyszłości drogi

z decyzjami "do przodu" gdzie dusiła się pewność miękka

wierszowane na papierze prowadziła dialogi


On z poezją i niedopałkiem w rękach

stukał z żalem w pesymizmu mrok

kopał ze złością kości w ludzkich udrękach 

za to z radością w przeszłość robił krok


Ona nie wie, że on ją pamięta

on nie wie, że ona go rozpoznaje

cyprysowy wiąz miłości ukrywają nicości płaszczem, to udręka

a czas gorejący rozlewa tęsknoty wszystkie rodzaje




Perspektywa


I patrzysz oczami radości w ciepła blask wśród błękitu

na ziemi czystej, rozlanej spokojem z owocu dobra

gdy dawno spalił się strach w ciemności grafitu

a szczęście zielonymi liśćmi otworzył mlecznego świtu wrota


Zagrożenie się roztopiło, odkrywając parasole dusz

kwitnące lekko tętnice dobra rozpyliły pył do głów

wyjęte zostały kawałki szkła i wysechł czarny tusz

a miłość posadziła drzewa pachnące empatią dla dwóch




Jednak spokój kruszy się pod szkarłatnym wspomnieniem

gdy tragedia wojny dzierga szkice żołnierzy martwych.

Przed oczami staje widok ciał dotkniętych kuli zmiękczeniem

i czaszki pęknięte toczą się na pole walki wokół gniewu i broni krwawych


Źrenice nasze spoglądają w ten sam punkt

co niegdyś poranione traumą oczy

biegnąc szlakiem ucieczki w stronę miejsca nadziei

mając nad głową powietrze duszące i dym mroczny


Weronika Mojżesz, fot. ze zbioru prywatnego





środa, 9 października 2024

Vanessa Kapłanek [WIERSZE O STRACIE]

Vanessa Kapłanek [WIERSZE O STRACIE]


Brak pożegnania


Płacząc nad twym grobem

Jedno pytanie

„Dlaczego tak szybko?”

Nie zasłużyłam na to, nie teraz

Nie


Mogłaś to zrobić leżąc w szpitalu 

Umierając po trochu dzień po dniu

Nie obchodzi mnie twoje cierpienie

Nie obchodziłoby mnie twoje cierpienie

jestem egoistką


mogłabym krzyczeć, wyzywać, 

wyrywać sobie włosy z głowy, targnąć się na własne życie

To nic nie da,

nic

bo Cię nie ma

Chciałam Ci tylko powiedzieć…


jestem żałosna 

ja - człowiek bez wiary

składam ręce do modlitwy, bo tylko w ten sposób powiem słowa,

które duszą mnie w nocy

Pa, będę tęsknić 



Dla Jakuba


Ledwie się znaliśmy, 

ale mówiliśmy sobie „cześć”.

Głupie „cześć”

to wystarczyło, bym o Tobie myślała.

Gdy mijam twój dom, dzień w dzień.

Nie mieliśmy kontaktu przez trzy lata.

I już nie będziemy mieć.


Wciąż pamiętam, jak nauczyciele mówili, że będziemy mieć swoje dzieci, 

a potem wnuki, w przyszłości.

Ty nie będziesz ich mieć…

Gdy wszyscy wokół będą się starzeć,

Ty pozostaniesz na zawsze młody.


Niby Cię nie ma,

a jednak jesteś żywy.

W pamięci, we wspomnieniach, na zdjęciach.

Ciągle Cię widzę jak wchodzisz do autobusu.

Śmierdzisz papierosami, alkoholem, może trawką.

Nie wiesz jeszcze, że to Cię…

Byłeś taki młody

Ledwie się znaliśmy, 

ale mówiliśmy sobie „cześć”.

Głupie „cześć”.

To wystarczyło.

Vanessa Kapłanek, fot. ze zbioru prywatnego 



poniedziałek, 2 października 2023

Japońska wiśnia [NOWA POWIEŚĆ]

Japońska wiśnia [debiutancka powieść]


Freiozofia


„Wyobraźnię mam jak dzieci, ale mój charakter tworzył chyba Lucyfer” – odważnie zagaiła w auli spotkanie autorskie Ewa Kacprowicz, tegoroczna absolwentka I LO w Raciborzu. Promowała swą debiutancką powieść pt. „Japońska wiśnia”.


W moc wyobraźni Ewy nie sposób wątpić.

Akcja jej powieści toczy się w alternatywnej rzeczywistości. Działa w niej bezwzględna mafia, która podpisuje się alfabetem koreańskim, jej członkowie nazywają się z angielska lub anglopodobnie, w ich świecie dużą rolę odgrywają mity nordyckie, a w tytule stoi japońska wiśnia.

Główna bohaterka powieści ma na imię Freia. Drobna, czarnowłosa, wytatuowana, ma lat 18. Uwielbia lizaki truskawkowe. Ma naturę wrażliwego dziecka i duszę poetki. Przeistoczy się jednak w szefową mafii i mroczną femme fatale. Jej atrybutami będą: kij bejsbolowy i noże ukryte pod spódnicą. Czy oschła, sarkastyczna egoistka o nieprzeciętnej inteligencji odpowie na zabiegi Lukasa, który pragnie jej miłości? Jak Freia rozwiąże dylemat: rewolucja czy więzienie? Powieść Ewy Kacprowicz to – w zapowiedzi – kompletne studium Frei, czyli freiozofia. 

Obszerna powieść Ewy Kacprowicz łączy wątek romansowy z wątkami sensacyjnym i przygodowym, a nawet - thrillera politycznego.

Powieść dostępna na www.wisniowy-sklepik.pl


Fot. Ewa Kacprowicz



Caeruleum [PROZA JANKI]

 

JANKA


„Caeruleum”


*


    – Aslan! – krzyknął Mars, rzucając maskotkę w stronę jasnowłosego przyjaciela,

jednocześnie unikając ciosu pięścią ogra. Pluszowy niedźwiadek przeleciał nad głowami bijących się, trafił prosto w twarz Aslana i zaczął spadać ku błotnistej ziemi. Stojący za jego plecami Cecil złapał go swoją magią, używając jednej ręki, zaś drugą wytrącił ogrowi pień wyrwanego z ziemi drzewa.

    – Bierz to! – powiedział głośno, zwracając się do blondyna za swoimi plecami. Ten wziął maskotkę, schował pod ubraniem i rozejrzał się po polu walki. 

    Znajdowali się na polanie, którą jeszcze przed dwiema godzinami pokrywała trawa i kwiaty. Teraz to miejsce przypominało bardziej bagno niż cokolwiek innego, głównie przez padający siarczysty deszcz. Grunt zapadał się pod nogami grupy, utrudniając jej wykonanie zlecenia. W pewnym momencie Aslan dostrzegł, jak jedna z jego towarzyszek upada. Już miał rzucić się na pomoc, lecz inna osoba go wyprzedziła. Była to Thea - wysoka, szczupła kobieta z czarnymi, sięgającymi równo do ramion włosami. Złapała swoją koleżankę w locie, postawiła ją na nogi i ruszyła dalej do walki. Lily-Rose, która przed chwilą straciła równowagę, poprawiła swoje ubłocone, długie, blond włosy, strzepnęła błoto ze swojej pudroworóżowej sukni, a dopiero później wzięła swoją broń do ręki i chwiejnym krokiem ruszyła do walki.

    W tym samym czasie Cecil powalił trzy ogry na raz. Bez żadnego problemu. Na

jego kręcone, czarne włosy kapała brunatna, ogrza krew, ale nie było to dla niego istotne w tamtym momencie. Kolejny ogr biegł prosto na stojącego tyłem Marsa. Czarnowłosy wykonał szybki ruch rękoma i niebieskie płomienie wystrzeliły w kierunku potwora, wnikając w jego ciało i rozsadzając je od środka. Łucznik natychmiast odwrócił się w stronę źródła wybuchu. Z ulgą w swoich zielonych oczach posłał delikatny uśmiech w stronę swojego wybawcy, jednocześnie wyciągając strzałę z "Nieskołczanu". Wycelował w następnego przeciwnika, wypuścił strzałę i trafił go prosto w serce. Trafienie godne najlepszego łucznika w Easal. Jego krótkie, falowane, rude włosy skakały na wietrze, kiedy Mars biegł przez pole walki, aby znaleźć lepsze miejsce do obserwacji terenu. Wspiął się na jedno z nielicznych drzew, co nie było zbyt mądrym pomysłem. Ale czy była inna opcja? Otóż nie.

    W pewnym momencie przez polanę rozniósł się krzyk Aslana:

    – Mamy to!

    Wszyscy, jak na znak, kończyli walczyć i zaczęli zbiegać się w jedno miejsce. Pięć osób ustawiło się plecami do siebie, aby obronić grupę. Ogry nacierały na nią ze wszystkich stron. Thea poprawiła chwyt na ostrzu. Mars wziął trzy strzały na raz i naciągnął cięciwę. Lily-Rose wygładziła suknię. Aslan głębiej schował maskotkę i wyciągnął miecz. Cecil stanął pewnie, a jego niebieskie oczy pociemniały. Potwory były coraz bliżej, a kiedy znalazły się tuż obok, wszyscy Zleceniowcy jednocześnie zaatakowali. Polanę zalały niebieskie płomienie, w powietrzu latały strzały. W ciągu niecałych dziesięciu sekund okolica była pełna leżących potworów.

Zlecenie wykonane.


**


    Grupa chwiejnym krokiem weszła do zamku królestwa Polemos. Wszyscy byli niesamowicie zmęczeni po ciężkiej walce. Aslan niósł w ręce pluszowego niedźwiadka, od którego zaczęło się całe zlecenie. Jedyne, co zostało do zamknięcia sprawy, to odebrać zapłatę. Obiecano im dwadzieścia tysięcy orów, co starczy na jedzenie przez tydzień.

    Idąc przez korytarze budynku, można było dostrzec ściany pełne obrazów, które jednak nie przedstawiały żadnych ludzi, nawet nie samego Króla. Na każdym z nich był inny pejzaż: raz łąka, raz kawałek lasu, a innym razem pola. Książę nigdy nie rozumiał, dlaczego jego ojciec udekorował korytarze w ten sposób. Niejednokrotnie pytał o to, jednakże zawsze kończyło się to słowami: "Zrozumiesz, kiedy będziesz starszy, Aslanie".

    Po wejściu do wskazanej przez służbę komnaty, Aslan w końcu zobaczył ojca - siedział przy stole i zajadał się pączkami z marmoladą, na co chłopak wywrócił oczami. Grupa zrzuciła broń na podłogę i opadła na wolne krzesła, częstując się słodyczami.

    – Oooo... Witajcie Aslanie z kolegami! – powitał ich wesoło Król Alvize, biorąc następnego pączka do ust. - Co tym razem? 

Aslan westchnął głośno.

    – Nic takiego. Tylko ten.. – położył maskotkę na stole – ... pluszak. Król przez moment powstrzymał się od jedzenia i popatrzył po przybyszach, unosząc brwi ze zdziwienia.

    – Upadliście naprawdę nisko, a myślałem, że niżej się nie dało po ostatniej akcji – rzucił sarkastycznie mężczyzna i wrócił do jedzenia.

    – Odzyskanie tego obrazu też było ważne, ojcze – odpowiedział Aslan, rozglądając się po pomieszczeniu. Dostrzegł, że jeden z jego towarzyszy jest niesamowicie blady i leży na stole. - Mars, jesteś wyjątkowo blady. Na pewno nic ci nie jest?

Po usłyszeniu tych słów, wszyscy zwrócili się z zaniepokojeniem na twarzach w stronę ich rudowłosego przyjaciela.

    – Dlaczego jest tutaj tak ciemno? – wyszeptał.

    Grupa, jak na zawołanie wstała, podniosła chłopaka i położyła na kanapie znajdującej się w kącie pomieszczenia.

    Cecil szybko ściągnął Marsowi okrycie wierzchnie, w tym zbroję, następnie ułożył go w wygodnej dla niego pozycji półsiedzącej, z głową opartą o stos poduszek. W tym samym czasie Aslan przyniósł dwie zwinięte, materiałowe ścierki wypełnione lodem i przyłożył je kolejno do czoła i karku leżącego. Cecil przykucnął przy kanapie, złapał Marsa za bezwładną rękę.

    – Stracił przytomność – powiedział półgłosem Cecil.

Na te słowa Król przywołał służących machnięciem ręki, jednak kiedy spróbowali zbliżyć się do kanapy, Cecil uniemożliwił im to. Odwrócił się do nich i polecił przynieść bandaże, opatrunki oraz wiadro wody, zapewniając wszystkich zebranych dookoła, że zajmie się przyjacielem. Odchodząc, Aslan usłyszał, jak Cecil mruknął, pochylając się nad Marsem:

    – Pozwól mi się tobą zająć, proszę.

    Grupa wróciła do stołu. Nikt nie przejmował się nieprzytomnym Marsem, ponieważ zdarzało się to już wielokrotnie. Rudowłosy chorował na coraz częściej spotykaną przypadłość, na którą ciągle nie było żadnego leku - Subesse Conscientiam Syndrome. Nazwa choroby bierze się od pierwszych jej objawów, czyli tracenia przytomności bez żadnego ostrzeżenia. W pierwszym stadium nie jest ona taka groźna, aczkolwiek w Z fazach człowiek podczas ataku traci funkcje życiowe, a bez szybkiej pomocy - traci życie. Na szczęście Mars znajdował się w najwcześniejszym stadium choroby, więc jego przyjaciele mogli spokojnie kontynuować rozmowę.

    Król powrócił do zajadania się słodyczami i patrzył po siedzących przy stole gościach.

    – Jak to w końcu było z tą maskotką? – dociekał z pełnymi ustami, marszcząc brwi.

    – Po jaki kij przez dwie godziny walczyliście z ogrami o maskotkę? Aslan westchnął.

    – Dwadzieścia tysięcy, ojcze.

    – Gowuu drogi, wszystko jasne! – uśmiechnięty Alvize pokręcił głową z uznaniem.

    – Córka księżnej Uccellos... – na wzmiankę o kobiecie Cecil, siedzący przy kanapie w rogu, przewrócił oczami – ... zgubiła pluszaka na drodze między Pałacem Zenzero a granicą z Easal, a po kilku dniach okazało się, że zabrały go ogry, więc zgłosiła się do Cecila. – wyjaśnił Aslan.

    – Jakbym jeszcze słuchał rympolenia tej kobiety... – wymamrotał Cecil pod nosem.

    – To wszystko wina Aslana, to on się zgodził.

Władca popatrzył na swojego syna wyczekująco, nawet zaprzestał jedzenia na krótką chwilę. Książę odpowiedział ojcu skinieniem głowy i delikatnym, ledwie dostrzegalnym na ustach uśmiechem, kiedy nagle Lily-Rose podniosła się z krzesła. Zdegustowanym wzrokiem popatrzyła na swoją suknię, mówiąc:

    – Potrzebuję zażyć kąpieli. Natychmiast.

    Jedna ze służek podbiegła do panienki, wzięła ją pod ramię i wyszła z nią z pomieszczenia w stronę łaźni królewskich, na co Thea uniosła dłonie i szybko wymigała swoją opinię: "Tragiczne, że jej różowa suknia numer pięćdziesiąt trzy ubrudziła się." 

    Król Alvize prychnął pod nosem, jednak szybko zamaskował swoje rozbawienie, widząc karcący wzrok swojego syna.

    – Nie przesadzaj, Thea. Musisz być zawsze taka sarkastyczna? – skwitował książę, unosząc brwi. Czarnowłosa kobieta uśmiechnęła się i dumnie odmigała: "Ja? Sarkastyczna? Nigdy!"

    W tym samym czasie po drugiej stronie pokoju Cecil czuwał nad nieprzytomnym Marsem, ciągle trzymając go za bezwładną dłoń. Z każdym uniesieniem się jego klatki piersiowej Cecil obserwował spokojny oddech chłopaka. Niebieskie oczy czarownika wędrowały po bladej, piegowatej twarzy, doszukując się jakichkolwiek znaków wybudzania się. W pewnym momencie dostrzegł, jak powieki rudowłosego powoli podnoszą się, oczy przyzwyczajają się do jasności panującej w pomieszczeniu, a na ustach pojawia się grymas po uświadomieniu sobie, co się dokładnie stało.

    – Dlaczego akurat mnie się to ciągle zdarza? – zapytał Mars zachrypniętym głosem. Cecil obserwował, jak do jego oczu zaczynają napływać łzy, a następnie przysunął się bliżej Marsa i objął go ramieniem.

    – Nie obchodzi mnie to, czy mówię egoistycznie. Ja po prostu mam dość, wiesz Cecil?

    Czarnowłosy otarł łzy z policzków Marsa i wyszeptał:

    – Jesteś wspaniałym człowiekiem Mars. Nie tylko łucznikiem czy przyjacielem. Jesteś naprawdę niesamowity, ale przede wszystkim jesteś silny. Dasz sobie radę, nie jeden, nie dwa razy. Za każdym razem będzie coraz lepiej. Mars wtulił się w swojego przyjaciela. Cicho popłakiwał na jego ramieniu, nie przejmując się rozmowami po drugiej stronie pokoju.

    – Zostaniesz jeszcze chwilę?

    – Zawsze.


***


    Kilka godzin później, kiedy wszyscy lokatorzy zasnęli w swoich komnatach, Cecil wymknął się z placu zamkowego. Jego kroki były niesłyszalne, straże nawet nie odwróciły się w jego stronę. Po przekroczeniu murów, zaczął biec przez gęsty, iglasty las, nie oglądając się za siebie. W pewnym momencie zwolnił tempo, a chwilę później zatrzymał się przy jednym z drzew. Kucnął przy korzeniach rośliny, a jego oczy oślepił błękitny blask światła. Zbliżył rękę do świecącego przedmiotu, gdy nagle usłyszał trzepot skrzydeł. Wróżki!

    Cecil natychmiast rzucił na siebie czar. Stał bez ruchu, licząc, że stworzonka nabiorą się na tę sztuczkę. Kiedy po przeszukaniu terenu wróżki nic nie znalazły, odetchnął z ulgą. Zaledwie chwilę później jego źrenice poszerzyły się i Cecil uświadomił sobie, jak duży błąd popełnił. Usłyszały go! Rzucił się do ucieczki.

    Znowu biegł przez las tą samą ścieżką, jednak trzy razy szybciej i z setką wróżek za plecami. Jednakże ciągle miał w oczach błękitny, świecący kamień, który znalazł. Caeruleum. Był to kamień, o którym wiedzieli wszyscy w całej Krainie. Według legend, zażycie jego sproszkowanej postaci działało na każdą chorobę, ale można go było znaleźć tylko w jednym miejscu. Tylko co kamień z Uccellos, jego domu, odizolowanego królestwa, robiłby w środku lasu na drugim końcu Krainy? Czy to pułapka? Czy Cani nadal go szukają? Przecież podobno cena za jego głowę drastycznie spadła, więc komu by się opłacało na niego polować? Nie miał jednak czasu zastanawiać się nad tym, musiał jak najszybciej wrócić do zamku i powiadomić resztę o swoim znalezisku.

    Biegł przez las tak szybko, że sam nie wiedział, że tak potrafi. Przeskakiwał przez przewrócone drzewa i gałęzie i nie zwalniał tempa nawet na moment. Po kilku minutach wyczerpującego biegu dotarł do murów. Całość zamku otaczał czar, chroniący go przed Zmorakami, więc po przekroczeniu bramy Cecil był bezpieczny i mógł przez moment odsapnąć. Zrobił kilka głębokich oddechów i ruszył w stronę komnaty Aslana. Pomimo ciemności panujących w pałacu trafił do właściwych drzwi bez problemu. Nienawidził tego. Zdradzało to jego powiązanie z tym miejscem.

    Zapukał głośno, aby obudzić księcia, a następnie odsunął się od wielkich, hebanowych drzwi. Usłyszał szuranie obuwia o podłogę, przekręcanie zamka, a następnie ujrzał zaspanego Aslana w progu.

    – Świat się kończy, czy płatki owsiane? – zapytał blondyn, ziewając. 

Cecil przewrócił oczami i wyszeptał:

    – Znalazłem Caeruleum.

    Momentalnie księciu odechciało się spać. Wrócił do komnaty po szlafrok i kazał zawołać resztę grupy. Pobiegł obudzić Lily-Rose oraz Theę. Cecil stwierdził, że nie będzie budził Marsa, aby dać mu czas na odpoczynek po ataku choroby, więc poszedł prosto do czytelni, gdzie zawsze spotykali się grupą, aby omówić najważniejsze sprawy.

    Kilka minut później Zleceniowcy zebrali się w pałacowej czytelni. Zajęli swoje stałe miejsca i wyczekiwali na wyjaśnienia, dlaczego zostali obudzeni w środku nocy. Cecil wszedł do pomieszczenia jako ostatni, zamknął za sobą cicho drzwi i oparł się o fotel, na którym siedziała Thea. Wziął głęboki wdech, aby zaraz potem opowiedzieć swoim towarzyszom o tym, jak wyszedł z zamku i znalazł świecący kamień oraz jak goniły go wróżki. W pomieszczeniu zapadła cisza. Wszyscy gorączkowo zastanawiali się, co mogą zrobić w takiej sytuacji. Przecież nie co dzień znajduje się kamień z kraju, do którego nie ma wstępu.

    – Myślę, że powinniśmy wziąć ten kamień z lasu – zabrał głos Aslan.

Może wpaść w niepowołane ręce i zakończy się to katastrofą.

    – Z całym szacunkiem, którego dla ciebie nie mam Aslanie – dodał czarownik, prostując się i krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej – kamień może być dla nas także zagrożeniem. Nie tylko bajki chodzą po tym świecie!

    – Zdaję sobie z tego sprawę, ale nie możemy ryzykować zignorowaniem potencjalnego nowego odkrycia! – zdenerwował się blondyn, podnosząc głos. Poruszył go brak chęci działania ze strony wspólnika.

    – Zanieśmy go do laboratorium, może Frega coś wymyśli.

    Thea wzruszyła ramionami i stwierdziła, że nie jest to taki zły pomysł. Aslan skierował wzrok w stronę ostatniej osoby w pokoju, która nie zabrała głosu. Niestety, spotkał się z rozczarowaniem, ponieważ Lily-Rose zasnęła na kanapie. Westchnął i ruszył, aby ją obudzić, po czym zadał jej pytanie, co sądzi o tej sytuacji, na co odpowiedziała krótko:

    – Hmm... A jak bardzo świecił?

    – Podobno był oślepiający... – rzucił ktoś.

    – W takim razie pragnę zobaczyć go na własne oczy, najlepiej przetransportować go do laboratorium. – stwierdziła Lly-Rose.

    Jako że w grupie podejmowano decyzje demokratycznie, następnego ranka Zleceniowcy wyruszyli do lasu, aby zabrać kamień. Tym razem Mars poszedł razem z nimi. Cała piątka była uzbrojona i nad wyraz czujna. W każdej chwili wróżki mogły wrócić i wygonić ich z lasu.

    W końcu Zleceniowcy odnaleźli Caeruleum, który ciągle błyszczał tak jasno, jak Cecil to zapamiętał. Książę wziął kamień w szczypce i wsadził go do grubego, skórzanego worka. Reszta wspólników osłaniała tyły. Akcja przebiegła szybko i bezpiecznie, a po dwóch godzinach wędrówki przez las i lód wszyscy byli w laboratorium krainy Glaciar. Całe szczęście, że pomieszczenia były ogrzewane, bo przy tak niskiej temperaturze na zewnątrz trudno byłoby nie zamarznąć. Kraina Thei słynęła z rekordowych opadów śniegu i gradu oraz olbrzymich lodowców. Nikt przy zdrowych zmysłach nie szedłby przez lodową pustynię po to, aby dostarczyć świecący kamień do laboratorium Fregi. Była ona średniego wzrostu albinoską o oczach z czerwonymi tęczówkami, a jej długie, falowane włosy zawsze uczesane były w warkocz sięgający aż do bioder. Frega nosiła długi, biały kitel lekarski oraz czarne rękawiczki. Kiedy zauważyła przybyszy, od razu przerwała pracę.

    – Co was do mnie dzisiaj sprowadza, droga młodzieży? – przywitała dości z uśmiechem. Wspólnicy lubili wracać do laboratorium z dwóch powodów: Frega była niesamowicie serdeczna, a poza tym niesłychanie pomocna.

    – Możemy porozmawiać w bardziej ustronnym miejscu, pani profesor? – zapytał szeptem Aslan. Bał się, że któryś z pracowników mógłby chcieć zabrać Zleceniowcom legendarny kamień. Frega kiwnęła głową, następnie zabrała ich do swojego gabinetu. Zamknęła drzwi na zamek i oczekiwała wyjaśnień. Książę wyciągnął kamień z torby, a na jego widok źrenice Fregi rozszerzyły się. Była w szoku. Każdy miał w głowie multum pytań, lecz żadnych odpowiedzi.

    – Mam go przebadać? – zapytała Frega, na co skinęli głowami jednocześnie.

    – Oczywiście w tajemnicy?

Ponowne skinięcie.

    – Dajcie mi tydzień.

W drodze do zamku Polemos Aslan wraz z Lily-Rose szli z przodu, a Cecil, Mars i Thea zamykali pochód. Wszyscy chętnie rozmawiali.

    – Czy nie uważasz, że Aslan ewidentnie coś ma do Lily? – rzucił Mars, a Cecil popatrzył na niego z rezygnacją wypisaną na twarzy.

    – No co? Przecież to widać! – bronił się Mars.

    Thea dodała, że faktycznie wyglądają, jakby coś między nimi iskrzyło. Nie codziennie widują uśmiechniętą Lily, dodatkowo w towarzystwie. Cecil wzruszył ramionami i wpatrywał się parę, która szła z przodu. Czy tak właśnie wygląda to potężne uczucie, o którym wszyscy mówią?

    – Czy dostanę bonusowe punkty, jeśli udam, że obchodzi mnie, co między nimi jest?


****


    Po kolejnych dwóch godzinach drogi powrotnej Zleceniowcy wrócili do swoich komnat i od razu poszli spać. Byli ogromnie zmęczeni drogą przez mroźną pustynię lodową. Następnego ranka wstali wcześnie i każdy zajął się swoimi sprawami, wyczekując na wiadomość od Fregi. Nie potrafili jednak w pełni oddać się swoim zajęciom, byli zbyt zestresowani wynikami badań. Tak więc przez cały następny tydzień tylko wstawali, jedli, zajmowali się mało ważnymi rzeczami i spali. Ósmego dnia dostali wiadomość od profesor, że wyniki są niesamowite i muszą jak najszybciej zjawić się w laboratorium. Jak tylko przekroczyli próg budynku, Frega zabrała ich do gabinetu i wyciągnęła papiery przedstawiające wyniki badań.

    Cecil wziął je do ręki i zaczął analizować.

    – Nie wiem, czy uda mi się to zrealizować ani w jakim czasie. Musiałabym rozszczepić kamień na wielkość neutronów i wczepić drobinki w protony Linum, co może zająć miesiące, a nawet lata. Ale jest to wykonalne – powiedziała Frega na jednym wdechu. Była jednocześnie przerażona i podekscytowana.

    – Chwila, o co chodzi, Cecil? – dociekał Mars. Czarownik oderwał wzrok od kartek i popatrzył po zgromadzonych. W jego oczach widać było niedowierzanie.

    – Caeruleum zawiera cząsteczki, które mogą wyleczyć chorobę Marsa.


fot. Oliwia Zgórska



poniedziałek, 8 maja 2023

W uścisku Melpomeny [spotkanie z aktorką]

 W uścisku Melpomeny [spotkanie z aktorką]


Jak przygotować się na egzamin do szkoły aktorskiej i czy warto skorzystać z oferty kursów przygotowawczych? Ile czasu trwa przygotowanie roli? Jak wybrać dobrą agencję aktorską? O czym dziś marzy aktor w Polsce? Z którym reżyserem pracowało się Jej najlepiej? Co myśli o środowisku aktorskim? Co myśli o przekraczaniu granic etycznych podczas pracy nad rolą? - te i inne pytania do absolwentki I LO, aktorki Narodowego Teatru Starego w Krakowie Magdaleny Grąziowskiej sypały się w wypełnionej po brzegi auli naszej szkoły w poniedziałkowe przedpołudnie 24 kwietnia 2023r. 

Magdalena Grąziowska (wpisuje się do księgi gości), Anna Leśniak i Krystian Łyczek


Aktorka opowiadała o aktorstwie szczerze, spontanicznie, czasem... bez znieczulenia. Sala czuła, że choć aktorstwo to zawód wymagający, wciąga jak żaden inny. Nie bez powodu spotkanie nosiło tytuł „W uścisku Melpomeny”. Młodzież „Kasprowicza” już planuje wyjazd do teatru, aby podziwiać Magdalenę Grąziowską na scenie. 



Po spotkaniu z uczniami w auli odbyło się w gabinecie dyrektora spotkanie inne, nieoficjalne, z byłymi nauczycielami aktorki. Były wspomnienia, wzruszenia, wybuchy radości i serdeczności. Jak w rodzinie.  

Szkolne wspomnienia mają się świetnie

O cykliczne spotkania z absolwentami szkoły dba nieoceniony profesor Krystian Łyczek. 


środa, 28 grudnia 2022

Jacek Molęda: Poezja jak DNA [Dwa pytania mailem]

 Rozpoczynamy cykl pod wspólnym tytułem: Dwa pytania mailem.

Będziemy stawiać pytania Autorom prac literackich, plastycznych, fotograficznych, muzycznych i innych, które przykuły uwagę redakcji. Mailem, oczywiście mailem, bo często to najwygodniejszy dziś kanał do rozmowy. Dwa pytania, na które chcemy znać odpowiedź. Szukajcie ich pod opublikowaną pracą. 



Jacek Molęda


Albo


Mała Nastia nie wie dlaczego 

mogła wziąć tyko jedną lalkę

może Nastia była niegrzeczna 


albo

mama nie mogła znaleźć tej ulubionej 

bo lalek nie wolno tam chować

i Nastia nie powiedziała mamie

że kiedy zawył alarm

lewą rączką wepchnęła szmacianą Tanię 

jak najgłębiej pod łóżko

buzią do podłogi

żeby Tania nie widziała jak wpada bomba

i nie musiała się bać


a kiedy wróciły z piwnicy

mama miała oczy

trochę takie jak ma Tania

i powiedziała że jutro 

pojadą daleko autem

i Nastia zapomniała Tanię wyciągnąć


albo 

ta Tania była trochę niedobra

i mama ją zostawiła za karę

bo tatuś przywiózł ją z Moskwy

ale tylko troszkę troszkę niedobra 

jak ta sąsiadka która cały czas mówiła po rosyjsku

ale też się chowała w piwnicy

ze wszystkimi 

więc nie mogła być zła


albo 

nie zmieściła się do walizki

bo mama wzięła za małą

i nie mogła jej zamknąć

i Tania by już nie weszła

albo mogła wypaść


albo 

Tania nie mogła jechać 

bo miała cieniutką sukienkę w kwiatki

a było bardzo bardzo zimno

i na pewno by zmarzła

bardziej niż buzia mamy jak szły i szły


a potem

Nastia zapomniała 

bo literki były jakieś dziwne

i ludzie mówili dziwnie

taka pani dała jej herbatę i czekoladę

i chciała dać jej inną lalkę

i wtedy 

Nastia zaczęła płakać




Jacek Molęda na korytarzu ZSO nr 1 w Raciborzu
fot. B. Jankowska





Od: B. Jankowska

Okrucieństwa wojny za naszą wschodnią granicą uderzają w tysiące dzieci takich jak Nastia, bohaterka Twojego wiersza pt. Albo. Zobaczyłeś oczyma wyobraźni kilka możliwych wariantów jej nagłego rozstania z domem i całym jej dziecięcym światem. Dlaczego dopiero obczyzna wyciska  pierwsze łzy tej małej ukraińskiej dziewczynki? Spróbujesz metodą albo-albo przewidzieć, czym może obczyzna stać się dla niej w przyszłości?


Re: Jacek Molęda 

Dla dziecka świat bezpieczny, to przede wszystkim świat znany, nawet taki zmieniający się każdego dnia na gorsze albo i najgorsze. Ulubiona lalka może być wciśnięta pod łóżko, przysypana tynkiem, pocięta odłamkami szkła, ale musi być schowana, a nie zgubiona. Herbatka może być z jedną, a nie dwiema łyżeczkami cukru, ale ważne, żeby podała ją mama. Nowa lala, inna herbatka z innych, niemaminych, czyli cudzych rąk, oznacza zawalenie się dotychczasowego świata, brak dotychczasowych punktów odniesienia, które uniemożliwiają żeglugę po ogromnie wzburzonym, ale przed chwilą jeszcze rozpoznawalnym świecie. Ta właśnie zmiana budzi przerażenie i wyciska u dziecka łzy. Ktoś robiący to, co mama, to nie mama. Nowa lalka, to nie ta sama ulubiona, choćby nie wiem jak podobna, lalka. Ta świadomość przeraża dziecko tak, jak nas – dorosłych humanoidalne roboty obdarzone sztuczną inteligencją. Dla dziewczynki z wiersza obczyzna na zawsze pozostanie miejscem utraty punktów odniesienia – nie będzie żadną Kanaan, żadną ziemią obiecaną. Będzie początkiem niekończącej się niepewności, a nie lepszego jutro. Niepewności, czy lalka wtłoczona pod łóżko jeszcze tam jest.


 

Od: B. Jankowska 

30 lat bez mała piszesz wiersze. Kim dziś dla Ciebie jest poeta i czym dziś dla Ciebie jest poezja?


Re: Jacek Molęda

Poeta to ktoś, kto potrafi przełożyć swoje emocje na język w taki sposób, że czytelnik wiersza może je odczuć. Tak przynajmniej powinno być. Mówię o czystej formie pisanej, bo poezja ze sceny to co innego. Dobry recytator posługując się odpowiednią barwą głosu, mimiką i intonacją potrafi zmienić w wiersz instrukcję obsługi tostera, o pralce automatycznej nie wspominając. Poezja jest więc umiejętnością takiego zapisu emocji, który pozwala na ich zapisanie i, w razie potrzeby, jak najwierniejsze odtworzenie i podzielenie się nimi. Jest więc sposobem zapamiętywania tego, co na poziomie odczuć i wrażeń najistotniejsze i przekazania tego innym. W skrócie – jest językową, graficzną umiejętnością komunikacji emocjonalnej z samym sobą i innymi, bez których istnieje tylko połowicznie. Poezja jest taką formą przetrwalnikową – nie używa wielu słów, jest jak DNA – zapisuje wszystko co istotne w formie jak najbardziej skondensowanej. Myślę, że z odpowiedniej liczby wierszy można dowiedzieć się sporo więcej o poecie niż z przez lata gromadzonych akt osobowych i dokumentacji ZUS. Przy pewnej dozie wrażliwości – można zrekonstruować całego poetę. Poezja daje nieśmiertelność. Jest dla życia człowieka tym, czym matematyka dla życia wszechświata.

 


Ogrzewamy się wierszami [WIECZÓR POEZJI]

 Cykliczna listopadowa impreza pod nazwą „Wieczór poezji u Kasprowicza” była okazją do zaprezentowania prób poetyckich debiutantów –  byłych i obecnych uczniów naszej szkoły – i poety z dorobkiem sześciu tomów poezji – nauczyciela naszej szkoły, Pana Jacka Molędy. Prezentujemy wybrane utwory wszystkich Autorów wg nazwisk w kolejności alfabetycznej.




fot. B. Jankowska



Alicja Fluder (absolwentka 2022)


Świeżo upieczona studentka. Pełna energii, więc nie usiedzi długo w jednym miejscu. Rozdarta w miłości: do siatkówki i pisania wierszy. Według przyjaciół, nie sposób się z nią nudzić. Prawdopodobnie planuje podbić świat. 



Poezja


Poezja nie jest dla każdego 

Zdecydowanie nie była dla mnie 

Rymowanie słów tak by nie znaczyły nic 

Lub by znaczyły wszystko 

Słowa jak nieprawdaż czy animusz

Zbyt dużo na głowie  

By w ogóle móc je pojąć 

Poezja nie jest dla każdego 

Ale popatrz 

Dalej tego słuchasz 

Już ponad dziesięć sekund 

Jedenaście…

Popatrz poezja przykuła twoja uwagę 

I to tylko w ciągu kilku sekund 

Ten wiersz zaraz się skończy 

Tyle podpowiem

Nie będziesz musiał tu dłużej być 

Ale posłuchaj 

Tego co poezja potrafi:

Wyobraź sobie siebie 

Na końcu świata 

Na klifie 

Stawiasz krok przed siebie 

Uśmiechając się 

Z otwartymi oczami 

Dumny bo w końcu 

Przechytrzyłeś koniec wiersza 

„Jakie to uczucie?” pyta 

Poezja pyta 

jakie to uczucie latać




Zegarki i inne czasomierze 


Szukałeś czegoś na zawsze 

A ja wyciągnęłabym dla Ciebie 

Baterie z moich zegarków 

I tak utknęlibyśmy w tym momencie 

Jakby czas naprawdę stanął 

Mówiłabym Ci, że Cię kocham 

W każdej sekundzie, ale przecież 

Sekundy by nie istniały 

Więc mówiłabym kocham Cię 

Z każdym oddechem 

A kiedy zostałbyś sam 

Kupiłbyś nowe baterie 

Nastawił zegary 

Rozpoczął czas 

I wiedziałbyś że byliśmy nieskończeni 

W tamtym momencie




fot. B. Jankowska



Ewa Kacprowicz (4M) 


Głównym zainteresowaniem Ewy jest matematyka. Ponadto: literatura, taniec, rysunek. Ewa lubi rozmyślać o przeczytanych książkach podczas codziennego biegu po rezerwacie przyrody  Łężczok. Kieruje się dewizą Sokratesa: „Błąd jest przywilejem filozofów, tylko głupcy nie mylą się nigdy”.




Czas 


Kolana zdarte…

Słońce – to największa moc

Pokrzywy to wróg, a patyk to broń 

Cztery strony świata to pokój, który nocą zamienia się w pociąg do beztroskich snów 

Tylko kilka prawd…

Forteca ze śniegu to dom 

Czy zapach szczęścia już uleciał stąd?

Patrzymy mali jak ochładza się świat, walka ciągle trwa:

Wróg to człowiek 

Broń to słowa 

Noc to strach, co przyniesie nowy dzień, bo

Świat to gonitwa materialnych kłamstw…

Tylko kilka prawd pozostaje - reszta to słowa puszczone na wiatr.

A wojna o największe ego nieustannie trwa 

Epokę zgorzkniałych serc rozgrzeje tylko beztroskich wspomnień czar.



Wybór 


Liściastym dywanem bawi się orkanek 

Cichy szum wody w przestrzeni się niesie 

Mgła ukryła to miejsce…

To moja trasa, dobrze znana. Choć myśli sto, wszystkie jak czerń, pytają jak uciec stąd?

Ta jedna chwila

Ten jedne wdech 

Mam jedną czasem by wyznaczyć cel drogi

W oczach piach, w sercu strach, dłonie drżą z obawy, że popełniam błąd




fot. B. Jankowska



Marta Klejny (1LSP)


Inspirują ją silne emocje. W wolnych chwilach lubi rozmyślać, rysować lub malować. Jeździ na deskorolce przy muzyce ze słuchawek. Bardzo lubi czytać, np. dreszczowce Howarda Phillipsa Lovecrafta i Edgara Allana Poe. Nie gardzi mangą i horrorami w stylu Scotta Cawthona.

 


***


Z tyłu moich myśli jesteś martwa

Uświadamiam sobie jednak codziennie że to nieprawda

Patrząc jak szczęśliwa jesteś

Widząc twe promienne oczy

Czemu nie mogłaś być szczęśliwa przy mnie

Czemu nie potrafiłaś śmiać się przy mnie

Czemu smutek przesiąka twe błękitne oczy

Czemu uraczyć mnie wzrokiem nie zechcesz

Czemu za tobą wciąż tęsknię


Łza po policzku smutno płynie

Rumieńce powoli gasną

oczy są blade od płaczu

Piękne łzy żłobią tunele rozpaczy

Zmarszczka smutku powoli drga

Smutek odchodzi a słońce wschodzi

Czas zacząć kolejny dzień


Zimne usta są już sztywne

Oczy puste ciało zimne

Motyl usiadł na jej skroni

Ptak posępnie zaświergolił 

Żałosną pieśń w głowie gra

Łza po policzku szybko gna

Wspomnienia w głowie błyskawicznie mkną

Co się stanie teraz z dusza mą


Ile bym dał aby zapomnieć

Zapomnieć o twych oczach niebieskich

O spojrzeniu pełnym nadziei

O uśmiechu złocistym

Tym wszystkim co mi dałaś

Chcę cię z powrotem

Jedyne ukojenie dają mi sny

Tam wciąż jestem ja i Ty



Zwiędnięte róże


To piękno ten zapach

Wydobyty z ciebie o różo zwiędnięta

Twe piękno wysysa czasu ząb

Tak piękna tyś była

O różo przekwitająca

Twe piękno onieśmielało mnie

Teraz niosę bukiet róż zwiędniętych

Teraz je niosę a brązowe płatki lecą mi pod nogi

Twe piękno nie jest już moje

O różo tak mi przykro

Gdybym mogła naprawić to wszystko




fot. B. Jankowska



Jacek Molęda 

Raciborzanin, nauczyciel akademicki, poeta, felietonista, tłumacz, członek Krakowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich, Wolnej Inicjatywy Artystycznej w Rybniku i Rydułtowskiej Grupy Literackiej „Zwrotka”, stały współpracownik czasopisma „Almanach Prowincjonalny”. Laureat konkursów poetyckich.



las


w starej głowie jak w starym lesie ‒

mrok pełznie po pniach samopoznania

własne myśli jak liście 

schną i opadają 

już nie trzepoczą

nikogo nie budzą

nie zrywają do lotu

murszeją na wyściółce z fałszywych wspomnień

już tylko cudze idee ‒

zaszczepione podstępem 

pysznią się i kłębią

niby jemioła w koronie próchniejącej lipy ‒

z daleka tak samo zielono

 

w starej głowie jak w starym lesie ‒

dziecięca ciekawość nie wyznacza 

nowych tajnych szlaków

nie zagląda pod korę  jak uparty dzięcioł

nie wyziera jak wiewiórka z właśnie odkrytej dziupli

nie wdrapuje się na kolejny wierzchołek

tylko czmycha pod powalony pień

niknie  jak żmija w podszycie

i bredzi o powrocie do korzeni


w starej głowie jak w starym lesie

przecinają się już tylko znane wydeptane drogi ‒

zarosła ścieżka religii krzyżuje

dziurawy trakt kultury ‒

układa amputowane za nadmiar swobody konary 

w gustowne stosy martwego drewna

próbuje wmówić im sens ‒

każe wierzyć że przyjedzie po nie ostatni wóz

przy sposobności wytłoczy całą mętną nieżywą wodę

z kolein historii


w starej głowie jak w starym lesie

wąski strumień wiedzy sączy się 

ze źródła spomiędzy ciasnych skał 

których nie wydrążył przez całe życie

wpada na  zbutwiałe koło 

i szemrze okorowanym kłodom 

że to on wciąż zasila

edukacyjny tartak ‒

nic nie wie o  stalowych słupach

rozkraczonych nad przesieką

i wartkim elektrycznym prądzie

i o tym że można płynąć kablem


stary las ciągle zachodzi mgłą

jak oczy w starej głowie

co krok wspomnienie pod topór ‒

tam przecinka po traumie z dzieciństwa

tu karczowisko oryginalnych pomysłów

co chwila powalone drzewo w poprzek drogi 

po kolejnej życiowej burzy


i jeszcze ta polana po pustce w głowie

którą miłość przemknęła jak sarna

i te zarośla w których zdrowy rozsądek  

przyczaił się jak  myśliwy ‒

upadła między linią drzew

a linią ognia


w starej głowie jak w starym lesie ‒ 

najgorzej znaleźć się tam nocą ‒

drobiny pamięci skrzą jak świetliki 

uwięzione w zawiesinie mroku

natrętnie tworzą minione kształty 

przeszłość  skutecznie rozjarza neurony ‒ 

te chwilę płoną i na zawsze gasną


i jeszcze z samej głębi lasu

jakby z samego pnia mózgu 

uporczywie coś pohukuje: 

„jeśli chcesz by znów wyrósł tu młodnik ‒

weź i  podpal”

Silva, 2 czerwca 2051 roku


mały zderzacz snów

There is a crack, a crack in everything.

That’s how the light gets in

Leonard Cohen


to ja go wymyśliłem ‒

od dziecka czułem

że marzy się do końca ‒

śni się coraz większe sny

rozpędza je z czasem do nieskończoności 

i patrzy jak coraz mocniej walą w rzeczywistość ‒

matowa kopuła pęka ‒ jest wolność i światło

i nowa nieskrępowana przestrzeń


opowiedziałem więc wszystkim

wysłuchali mnie a potem ‒

czarną farbą zamalowali rysy na sklepieniu

zaczęli mówić o wąskich drzwiach

kluczu drodze instrukcji i przewodnikach

i zakazali śnić


ponad pół życia minęło ‒

już od dawna się nie boję

dobrze wiem co się stanie ‒

dokładnie wiem co zrobię

kiedy ostatni raz

zamknę oczy

i znów zacznie działać

mój mały zderzacz snów




fot. B. Jankowska


niedziela, 28 sierpnia 2022

Rzymskie wakacje [SPACER ULICAMI WIECZNEGO MIASTA]


Castel d'angelo; fot. M. Sokołowska

Przedwakacyjny seans filmowy "Rzymskich wakacji" Williama Wylera, do których wracam zawsze z odrobiną nostalgii, zainspirował mnie dość spontanicznie do kupienia biletów lotniczych i odbycia kolejnej już podróży do stolicy Italii. 

Lejący się żar z nieba powitał mnie na lotnisku Ciampino, oddalonym o pół godziny drogi od Roma Termini, głównej stacji kolejowej stolicy Włoch. Opuszczając jej klimatyzowane wnętrze uderzył we mnie upał, hałas ulicy i tłum ludzi. Tak było już przez cały pobyt, nawet podczas długich, nocnych spacerów.

Przed przylotem postanowiłam nie planować trasy zwiedzania. Chciałam po prostu móc pójść tam gdzie mnie nogi poniosą, usiąść na skraju jednej z ulic i chłonąć zapach tego miasta. 

Pierwszego dnia trafiłam w okolice stacji metra Ottaviano, skąd dosłownie w pięć minut dociera się do Watykanu. O tej porze Plac Świętego Piotra powoli pustoszał – pielgrzymi i turyści wrócą tu znowu kolejnego ranka. Z zapartych tchem podziwiałam majestatyczne piękno otaczającej mnie wokół kolumnady Berniniego. Było zbyt późno, aby przejść za Spiżową Bramę pilnie strzeżoną przez szwajcarskich gwardzistów. Opuściłam Watykan w świetle zachodzącego słońca w stronę Castel d'Angelo. To nad nim powiewa włoska bandiera – symbol dumy i jedności tego narodu. Stąd przeszłam przez rzekę na Zatybrze – najbardziej przytulną dzielnicę Rzymu, pełną barów i trattorii, maleńkich butików i warsztatów. I dosłownie od razu utonęłam w morzu dźwięków: co krok słychać było inny język, stuk kieliszków wieczornego aperitivo, brzęczących motorino. Spędziłam tu wieczór, delektując się smakiem włoskiej kolacji. 

 

Piazza S. Pietro; fot. M. Sokołowska

Następnego ranka poszłam na Piazza Navona. To na tym placu, u stóp Fontanny 4 Rzek, współcześni Rzymianie umawiają się na pierwsze randki. Nil, Ganges, Dunaj i Rio, wykute w ludzkich postaciach, to kolejne dzieło Berniniego. Unikając ścieżek obleganych przez turystów trafiłam tuż obok na Campo di Fiori, to samo, o którym pisze Miłosz w swoim wierszu. Od wejścia czuć było zapach rzymskiego targu – mieszanki ziół, owoców i kwiatów. Przez moment podglądałam z ciekawością Włoszki krążące pomiędzy straganami z plecionymi koszami, wybierające produkty do swoich kuchni, targujące się ze sprzedawcami. To jedna z najbardziej bliskich mi scen życia rzymskiego. 

Dalej przeszłam w stronę Piazza della Rotonda, której większą część zajmuje budowla Panteonu. Na zewnątrz sprawia on wrażenie ogromnej, ale i zaniedbanej konstrukcji, wręcz niegodnej przypisanemu jej zadaniu. Tu w Panteonie spoczywają wielcy Włosi! Wchodząc do środka zmieniłam zdanie: moim oczom ukazały się kaplice, ołtarz, wyrafinowane figury, sarkofagi, których piękno podkreślała gra słonecznych promieni wpadających przez jedyny oculus. Z Panteonu dotarłam do Fontanna di Trevi. Na kąpiel w niej, naśladując Anitę Ekberg z "La Dolce Vita", nie było szans. Tak jak na spokojne ujęcie fotograficzne na jej tle. Miliony turystów zajmują ten skrawek Rzymu, wypełniając go po brzegi. Dlatego, szybko odeszłam  w stronę Piazza di Spagna. Marzyłam, by usiąść na chłodnym kamieniu schodów u stóp kościoła Trinità dei Monti i rozkoszować się widokiem na La Barcaccię i luksusowe sklepy przy Via dei Condotti. W ręku z pysznym tiramisù classico przyznałam przed samą sobą, że błogie dolce far niente to właśnie ta chwila.

Fontanna di Trevi; fot. M. Sokołowska

W końcu przyszedł i czas na Roma antica, dokąd trafiłam kolejnego już dnia, podążając w cieniu ulicznych platanów. Pierwsze spojrzenie na Koloseum wzbudziło we mnie zadumę: pierwsi chrześcijanie, walki gladiatorów, igrzyska. Z tego stanu zamyślenia brutalnie wyrwał mnie jednak widok jaki roztacza się tuż za starożytną areną: wielki plac budowy nowej linii metra. Dlatego na Forum Romanum miałam okazję spojrzeć dopiero ze wzgórza Kapitolu. To miejsce wyraża koncepcję piękna i harmonii w wykonaniu Michała Anioła. Po lewej jego stronie - wilczyca karmiąca legendarnych założycieli tego miasta – braci Romulusa i Remusa,  w centralnej części – konny posąg Marka Aureliusza. Czyż nie podobnie wygląda warszawski pomnik ks. Józefa Poniatowskiego? I na wprost szerokie schody prowadzące wprost na Piazza di Venezia, u stóp Altare della Patria. Ten jeden z największych budynków Rzymu, żartobliwie nazywany przez jego mieszkańców tortem weselnym lub maszyną do pisania, stanowi ważne miejsce dla narodu włoskiego – symbol zjednoczenia państwa, chwały króla Wiktora Emanuela II, czci dla żołnierzy poległych za ojczyznę. 

Romulus e Remus; fot. M. Sokołowska

Całodniowa włóczęga uliczkami Rzymu, w upale i parzącym słońcu, spowodowały, że zdecydowałam się na krótki wypad poza Rzym. W poszukiwaniu chłodu i odpoczynku, pojechałam pociągiem do Anzio, wakacyjnego kurortu położonego na południu Lazio. Kąpiel w ciepłym Morzu Tyreńskim i odpoczynek na plaży rozleniwiły mnie do tego stopnia, że trudno mi było zebrać się, by wrócić do domu. 

Mam nadzieję, że w książkach, które właśnie czytacie lub oglądanych filmach, podobnie jak ja, znajdziecie inspiracje do podróży po świecie. 

 
Małgorzata Sokołowska
nauczycielka języka włoskiego i francuskiego w ZSO nr 1
 
Fot. M. Sokołowska