JANKA
„Caeruleum”
*
– Aslan! – krzyknął Mars, rzucając maskotkę w stronę jasnowłosego przyjaciela,
jednocześnie unikając ciosu pięścią ogra. Pluszowy niedźwiadek przeleciał nad głowami bijących się, trafił prosto w twarz Aslana i zaczął spadać ku błotnistej ziemi. Stojący za jego plecami Cecil złapał go swoją magią, używając jednej ręki, zaś drugą wytrącił ogrowi pień wyrwanego z ziemi drzewa.
– Bierz to! – powiedział głośno, zwracając się do blondyna za swoimi plecami. Ten wziął maskotkę, schował pod ubraniem i rozejrzał się po polu walki.
Znajdowali się na polanie, którą jeszcze przed dwiema godzinami pokrywała trawa i kwiaty. Teraz to miejsce przypominało bardziej bagno niż cokolwiek innego, głównie przez padający siarczysty deszcz. Grunt zapadał się pod nogami grupy, utrudniając jej wykonanie zlecenia. W pewnym momencie Aslan dostrzegł, jak jedna z jego towarzyszek upada. Już miał rzucić się na pomoc, lecz inna osoba go wyprzedziła. Była to Thea - wysoka, szczupła kobieta z czarnymi, sięgającymi równo do ramion włosami. Złapała swoją koleżankę w locie, postawiła ją na nogi i ruszyła dalej do walki. Lily-Rose, która przed chwilą straciła równowagę, poprawiła swoje ubłocone, długie, blond włosy, strzepnęła błoto ze swojej pudroworóżowej sukni, a dopiero później wzięła swoją broń do ręki i chwiejnym krokiem ruszyła do walki.
W tym samym czasie Cecil powalił trzy ogry na raz. Bez żadnego problemu. Na
jego kręcone, czarne włosy kapała brunatna, ogrza krew, ale nie było to dla niego istotne w tamtym momencie. Kolejny ogr biegł prosto na stojącego tyłem Marsa. Czarnowłosy wykonał szybki ruch rękoma i niebieskie płomienie wystrzeliły w kierunku potwora, wnikając w jego ciało i rozsadzając je od środka. Łucznik natychmiast odwrócił się w stronę źródła wybuchu. Z ulgą w swoich zielonych oczach posłał delikatny uśmiech w stronę swojego wybawcy, jednocześnie wyciągając strzałę z "Nieskołczanu". Wycelował w następnego przeciwnika, wypuścił strzałę i trafił go prosto w serce. Trafienie godne najlepszego łucznika w Easal. Jego krótkie, falowane, rude włosy skakały na wietrze, kiedy Mars biegł przez pole walki, aby znaleźć lepsze miejsce do obserwacji terenu. Wspiął się na jedno z nielicznych drzew, co nie było zbyt mądrym pomysłem. Ale czy była inna opcja? Otóż nie.
W pewnym momencie przez polanę rozniósł się krzyk Aslana:
– Mamy to!
Wszyscy, jak na znak, kończyli walczyć i zaczęli zbiegać się w jedno miejsce. Pięć osób ustawiło się plecami do siebie, aby obronić grupę. Ogry nacierały na nią ze wszystkich stron. Thea poprawiła chwyt na ostrzu. Mars wziął trzy strzały na raz i naciągnął cięciwę. Lily-Rose wygładziła suknię. Aslan głębiej schował maskotkę i wyciągnął miecz. Cecil stanął pewnie, a jego niebieskie oczy pociemniały. Potwory były coraz bliżej, a kiedy znalazły się tuż obok, wszyscy Zleceniowcy jednocześnie zaatakowali. Polanę zalały niebieskie płomienie, w powietrzu latały strzały. W ciągu niecałych dziesięciu sekund okolica była pełna leżących potworów.
Zlecenie wykonane.
**
Grupa chwiejnym krokiem weszła do zamku królestwa Polemos. Wszyscy byli niesamowicie zmęczeni po ciężkiej walce. Aslan niósł w ręce pluszowego niedźwiadka, od którego zaczęło się całe zlecenie. Jedyne, co zostało do zamknięcia sprawy, to odebrać zapłatę. Obiecano im dwadzieścia tysięcy orów, co starczy na jedzenie przez tydzień.
Idąc przez korytarze budynku, można było dostrzec ściany pełne obrazów, które jednak nie przedstawiały żadnych ludzi, nawet nie samego Króla. Na każdym z nich był inny pejzaż: raz łąka, raz kawałek lasu, a innym razem pola. Książę nigdy nie rozumiał, dlaczego jego ojciec udekorował korytarze w ten sposób. Niejednokrotnie pytał o to, jednakże zawsze kończyło się to słowami: "Zrozumiesz, kiedy będziesz starszy, Aslanie".
Po wejściu do wskazanej przez służbę komnaty, Aslan w końcu zobaczył ojca - siedział przy stole i zajadał się pączkami z marmoladą, na co chłopak wywrócił oczami. Grupa zrzuciła broń na podłogę i opadła na wolne krzesła, częstując się słodyczami.
– Oooo... Witajcie Aslanie z kolegami! – powitał ich wesoło Król Alvize, biorąc następnego pączka do ust. - Co tym razem?
Aslan westchnął głośno.
– Nic takiego. Tylko ten.. – położył maskotkę na stole – ... pluszak. Król przez moment powstrzymał się od jedzenia i popatrzył po przybyszach, unosząc brwi ze zdziwienia.
– Upadliście naprawdę nisko, a myślałem, że niżej się nie dało po ostatniej akcji – rzucił sarkastycznie mężczyzna i wrócił do jedzenia.
– Odzyskanie tego obrazu też było ważne, ojcze – odpowiedział Aslan, rozglądając się po pomieszczeniu. Dostrzegł, że jeden z jego towarzyszy jest niesamowicie blady i leży na stole. - Mars, jesteś wyjątkowo blady. Na pewno nic ci nie jest?
Po usłyszeniu tych słów, wszyscy zwrócili się z zaniepokojeniem na twarzach w stronę ich rudowłosego przyjaciela.
– Dlaczego jest tutaj tak ciemno? – wyszeptał.
Grupa, jak na zawołanie wstała, podniosła chłopaka i położyła na kanapie znajdującej się w kącie pomieszczenia.
Cecil szybko ściągnął Marsowi okrycie wierzchnie, w tym zbroję, następnie ułożył go w wygodnej dla niego pozycji półsiedzącej, z głową opartą o stos poduszek. W tym samym czasie Aslan przyniósł dwie zwinięte, materiałowe ścierki wypełnione lodem i przyłożył je kolejno do czoła i karku leżącego. Cecil przykucnął przy kanapie, złapał Marsa za bezwładną rękę.
– Stracił przytomność – powiedział półgłosem Cecil.
Na te słowa Król przywołał służących machnięciem ręki, jednak kiedy spróbowali zbliżyć się do kanapy, Cecil uniemożliwił im to. Odwrócił się do nich i polecił przynieść bandaże, opatrunki oraz wiadro wody, zapewniając wszystkich zebranych dookoła, że zajmie się przyjacielem. Odchodząc, Aslan usłyszał, jak Cecil mruknął, pochylając się nad Marsem:
– Pozwól mi się tobą zająć, proszę.
Grupa wróciła do stołu. Nikt nie przejmował się nieprzytomnym Marsem, ponieważ zdarzało się to już wielokrotnie. Rudowłosy chorował na coraz częściej spotykaną przypadłość, na którą ciągle nie było żadnego leku - Subesse Conscientiam Syndrome. Nazwa choroby bierze się od pierwszych jej objawów, czyli tracenia przytomności bez żadnego ostrzeżenia. W pierwszym stadium nie jest ona taka groźna, aczkolwiek w Z fazach człowiek podczas ataku traci funkcje życiowe, a bez szybkiej pomocy - traci życie. Na szczęście Mars znajdował się w najwcześniejszym stadium choroby, więc jego przyjaciele mogli spokojnie kontynuować rozmowę.
Król powrócił do zajadania się słodyczami i patrzył po siedzących przy stole gościach.
– Jak to w końcu było z tą maskotką? – dociekał z pełnymi ustami, marszcząc brwi.
– Po jaki kij przez dwie godziny walczyliście z ogrami o maskotkę? Aslan westchnął.
– Dwadzieścia tysięcy, ojcze.
– Gowuu drogi, wszystko jasne! – uśmiechnięty Alvize pokręcił głową z uznaniem.
– Córka księżnej Uccellos... – na wzmiankę o kobiecie Cecil, siedzący przy kanapie w rogu, przewrócił oczami – ... zgubiła pluszaka na drodze między Pałacem Zenzero a granicą z Easal, a po kilku dniach okazało się, że zabrały go ogry, więc zgłosiła się do Cecila. – wyjaśnił Aslan.
– Jakbym jeszcze słuchał rympolenia tej kobiety... – wymamrotał Cecil pod nosem.
– To wszystko wina Aslana, to on się zgodził.
Władca popatrzył na swojego syna wyczekująco, nawet zaprzestał jedzenia na krótką chwilę. Książę odpowiedział ojcu skinieniem głowy i delikatnym, ledwie dostrzegalnym na ustach uśmiechem, kiedy nagle Lily-Rose podniosła się z krzesła. Zdegustowanym wzrokiem popatrzyła na swoją suknię, mówiąc:
– Potrzebuję zażyć kąpieli. Natychmiast.
Jedna ze służek podbiegła do panienki, wzięła ją pod ramię i wyszła z nią z pomieszczenia w stronę łaźni królewskich, na co Thea uniosła dłonie i szybko wymigała swoją opinię: "Tragiczne, że jej różowa suknia numer pięćdziesiąt trzy ubrudziła się."
Król Alvize prychnął pod nosem, jednak szybko zamaskował swoje rozbawienie, widząc karcący wzrok swojego syna.
– Nie przesadzaj, Thea. Musisz być zawsze taka sarkastyczna? – skwitował książę, unosząc brwi. Czarnowłosa kobieta uśmiechnęła się i dumnie odmigała: "Ja? Sarkastyczna? Nigdy!"
W tym samym czasie po drugiej stronie pokoju Cecil czuwał nad nieprzytomnym Marsem, ciągle trzymając go za bezwładną dłoń. Z każdym uniesieniem się jego klatki piersiowej Cecil obserwował spokojny oddech chłopaka. Niebieskie oczy czarownika wędrowały po bladej, piegowatej twarzy, doszukując się jakichkolwiek znaków wybudzania się. W pewnym momencie dostrzegł, jak powieki rudowłosego powoli podnoszą się, oczy przyzwyczajają się do jasności panującej w pomieszczeniu, a na ustach pojawia się grymas po uświadomieniu sobie, co się dokładnie stało.
– Dlaczego akurat mnie się to ciągle zdarza? – zapytał Mars zachrypniętym głosem. Cecil obserwował, jak do jego oczu zaczynają napływać łzy, a następnie przysunął się bliżej Marsa i objął go ramieniem.
– Nie obchodzi mnie to, czy mówię egoistycznie. Ja po prostu mam dość, wiesz Cecil?
Czarnowłosy otarł łzy z policzków Marsa i wyszeptał:
– Jesteś wspaniałym człowiekiem Mars. Nie tylko łucznikiem czy przyjacielem. Jesteś naprawdę niesamowity, ale przede wszystkim jesteś silny. Dasz sobie radę, nie jeden, nie dwa razy. Za każdym razem będzie coraz lepiej. Mars wtulił się w swojego przyjaciela. Cicho popłakiwał na jego ramieniu, nie przejmując się rozmowami po drugiej stronie pokoju.
– Zostaniesz jeszcze chwilę?
– Zawsze.
***
Kilka godzin później, kiedy wszyscy lokatorzy zasnęli w swoich komnatach, Cecil wymknął się z placu zamkowego. Jego kroki były niesłyszalne, straże nawet nie odwróciły się w jego stronę. Po przekroczeniu murów, zaczął biec przez gęsty, iglasty las, nie oglądając się za siebie. W pewnym momencie zwolnił tempo, a chwilę później zatrzymał się przy jednym z drzew. Kucnął przy korzeniach rośliny, a jego oczy oślepił błękitny blask światła. Zbliżył rękę do świecącego przedmiotu, gdy nagle usłyszał trzepot skrzydeł. Wróżki!
Cecil natychmiast rzucił na siebie czar. Stał bez ruchu, licząc, że stworzonka nabiorą się na tę sztuczkę. Kiedy po przeszukaniu terenu wróżki nic nie znalazły, odetchnął z ulgą. Zaledwie chwilę później jego źrenice poszerzyły się i Cecil uświadomił sobie, jak duży błąd popełnił. Usłyszały go! Rzucił się do ucieczki.
Znowu biegł przez las tą samą ścieżką, jednak trzy razy szybciej i z setką wróżek za plecami. Jednakże ciągle miał w oczach błękitny, świecący kamień, który znalazł. Caeruleum. Był to kamień, o którym wiedzieli wszyscy w całej Krainie. Według legend, zażycie jego sproszkowanej postaci działało na każdą chorobę, ale można go było znaleźć tylko w jednym miejscu. Tylko co kamień z Uccellos, jego domu, odizolowanego królestwa, robiłby w środku lasu na drugim końcu Krainy? Czy to pułapka? Czy Cani nadal go szukają? Przecież podobno cena za jego głowę drastycznie spadła, więc komu by się opłacało na niego polować? Nie miał jednak czasu zastanawiać się nad tym, musiał jak najszybciej wrócić do zamku i powiadomić resztę o swoim znalezisku.
Biegł przez las tak szybko, że sam nie wiedział, że tak potrafi. Przeskakiwał przez przewrócone drzewa i gałęzie i nie zwalniał tempa nawet na moment. Po kilku minutach wyczerpującego biegu dotarł do murów. Całość zamku otaczał czar, chroniący go przed Zmorakami, więc po przekroczeniu bramy Cecil był bezpieczny i mógł przez moment odsapnąć. Zrobił kilka głębokich oddechów i ruszył w stronę komnaty Aslana. Pomimo ciemności panujących w pałacu trafił do właściwych drzwi bez problemu. Nienawidził tego. Zdradzało to jego powiązanie z tym miejscem.
Zapukał głośno, aby obudzić księcia, a następnie odsunął się od wielkich, hebanowych drzwi. Usłyszał szuranie obuwia o podłogę, przekręcanie zamka, a następnie ujrzał zaspanego Aslana w progu.
– Świat się kończy, czy płatki owsiane? – zapytał blondyn, ziewając.
Cecil przewrócił oczami i wyszeptał:
– Znalazłem Caeruleum.
Momentalnie księciu odechciało się spać. Wrócił do komnaty po szlafrok i kazał zawołać resztę grupy. Pobiegł obudzić Lily-Rose oraz Theę. Cecil stwierdził, że nie będzie budził Marsa, aby dać mu czas na odpoczynek po ataku choroby, więc poszedł prosto do czytelni, gdzie zawsze spotykali się grupą, aby omówić najważniejsze sprawy.
Kilka minut później Zleceniowcy zebrali się w pałacowej czytelni. Zajęli swoje stałe miejsca i wyczekiwali na wyjaśnienia, dlaczego zostali obudzeni w środku nocy. Cecil wszedł do pomieszczenia jako ostatni, zamknął za sobą cicho drzwi i oparł się o fotel, na którym siedziała Thea. Wziął głęboki wdech, aby zaraz potem opowiedzieć swoim towarzyszom o tym, jak wyszedł z zamku i znalazł świecący kamień oraz jak goniły go wróżki. W pomieszczeniu zapadła cisza. Wszyscy gorączkowo zastanawiali się, co mogą zrobić w takiej sytuacji. Przecież nie co dzień znajduje się kamień z kraju, do którego nie ma wstępu.
– Myślę, że powinniśmy wziąć ten kamień z lasu – zabrał głos Aslan.
Może wpaść w niepowołane ręce i zakończy się to katastrofą.
– Z całym szacunkiem, którego dla ciebie nie mam Aslanie – dodał czarownik, prostując się i krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej – kamień może być dla nas także zagrożeniem. Nie tylko bajki chodzą po tym świecie!
– Zdaję sobie z tego sprawę, ale nie możemy ryzykować zignorowaniem potencjalnego nowego odkrycia! – zdenerwował się blondyn, podnosząc głos. Poruszył go brak chęci działania ze strony wspólnika.
– Zanieśmy go do laboratorium, może Frega coś wymyśli.
Thea wzruszyła ramionami i stwierdziła, że nie jest to taki zły pomysł. Aslan skierował wzrok w stronę ostatniej osoby w pokoju, która nie zabrała głosu. Niestety, spotkał się z rozczarowaniem, ponieważ Lily-Rose zasnęła na kanapie. Westchnął i ruszył, aby ją obudzić, po czym zadał jej pytanie, co sądzi o tej sytuacji, na co odpowiedziała krótko:
– Hmm... A jak bardzo świecił?
– Podobno był oślepiający... – rzucił ktoś.
– W takim razie pragnę zobaczyć go na własne oczy, najlepiej przetransportować go do laboratorium. – stwierdziła Lly-Rose.
Jako że w grupie podejmowano decyzje demokratycznie, następnego ranka Zleceniowcy wyruszyli do lasu, aby zabrać kamień. Tym razem Mars poszedł razem z nimi. Cała piątka była uzbrojona i nad wyraz czujna. W każdej chwili wróżki mogły wrócić i wygonić ich z lasu.
W końcu Zleceniowcy odnaleźli Caeruleum, który ciągle błyszczał tak jasno, jak Cecil to zapamiętał. Książę wziął kamień w szczypce i wsadził go do grubego, skórzanego worka. Reszta wspólników osłaniała tyły. Akcja przebiegła szybko i bezpiecznie, a po dwóch godzinach wędrówki przez las i lód wszyscy byli w laboratorium krainy Glaciar. Całe szczęście, że pomieszczenia były ogrzewane, bo przy tak niskiej temperaturze na zewnątrz trudno byłoby nie zamarznąć. Kraina Thei słynęła z rekordowych opadów śniegu i gradu oraz olbrzymich lodowców. Nikt przy zdrowych zmysłach nie szedłby przez lodową pustynię po to, aby dostarczyć świecący kamień do laboratorium Fregi. Była ona średniego wzrostu albinoską o oczach z czerwonymi tęczówkami, a jej długie, falowane włosy zawsze uczesane były w warkocz sięgający aż do bioder. Frega nosiła długi, biały kitel lekarski oraz czarne rękawiczki. Kiedy zauważyła przybyszy, od razu przerwała pracę.
– Co was do mnie dzisiaj sprowadza, droga młodzieży? – przywitała dości z uśmiechem. Wspólnicy lubili wracać do laboratorium z dwóch powodów: Frega była niesamowicie serdeczna, a poza tym niesłychanie pomocna.
– Możemy porozmawiać w bardziej ustronnym miejscu, pani profesor? – zapytał szeptem Aslan. Bał się, że któryś z pracowników mógłby chcieć zabrać Zleceniowcom legendarny kamień. Frega kiwnęła głową, następnie zabrała ich do swojego gabinetu. Zamknęła drzwi na zamek i oczekiwała wyjaśnień. Książę wyciągnął kamień z torby, a na jego widok źrenice Fregi rozszerzyły się. Była w szoku. Każdy miał w głowie multum pytań, lecz żadnych odpowiedzi.
– Mam go przebadać? – zapytała Frega, na co skinęli głowami jednocześnie.
– Oczywiście w tajemnicy?
Ponowne skinięcie.
– Dajcie mi tydzień.
W drodze do zamku Polemos Aslan wraz z Lily-Rose szli z przodu, a Cecil, Mars i Thea zamykali pochód. Wszyscy chętnie rozmawiali.
– Czy nie uważasz, że Aslan ewidentnie coś ma do Lily? – rzucił Mars, a Cecil popatrzył na niego z rezygnacją wypisaną na twarzy.
– No co? Przecież to widać! – bronił się Mars.
Thea dodała, że faktycznie wyglądają, jakby coś między nimi iskrzyło. Nie codziennie widują uśmiechniętą Lily, dodatkowo w towarzystwie. Cecil wzruszył ramionami i wpatrywał się parę, która szła z przodu. Czy tak właśnie wygląda to potężne uczucie, o którym wszyscy mówią?
– Czy dostanę bonusowe punkty, jeśli udam, że obchodzi mnie, co między nimi jest?
****
Po kolejnych dwóch godzinach drogi powrotnej Zleceniowcy wrócili do swoich komnat i od razu poszli spać. Byli ogromnie zmęczeni drogą przez mroźną pustynię lodową. Następnego ranka wstali wcześnie i każdy zajął się swoimi sprawami, wyczekując na wiadomość od Fregi. Nie potrafili jednak w pełni oddać się swoim zajęciom, byli zbyt zestresowani wynikami badań. Tak więc przez cały następny tydzień tylko wstawali, jedli, zajmowali się mało ważnymi rzeczami i spali. Ósmego dnia dostali wiadomość od profesor, że wyniki są niesamowite i muszą jak najszybciej zjawić się w laboratorium. Jak tylko przekroczyli próg budynku, Frega zabrała ich do gabinetu i wyciągnęła papiery przedstawiające wyniki badań.
Cecil wziął je do ręki i zaczął analizować.
– Nie wiem, czy uda mi się to zrealizować ani w jakim czasie. Musiałabym rozszczepić kamień na wielkość neutronów i wczepić drobinki w protony Linum, co może zająć miesiące, a nawet lata. Ale jest to wykonalne – powiedziała Frega na jednym wdechu. Była jednocześnie przerażona i podekscytowana.
– Chwila, o co chodzi, Cecil? – dociekał Mars. Czarownik oderwał wzrok od kartek i popatrzył po zgromadzonych. W jego oczach widać było niedowierzanie.
– Caeruleum zawiera cząsteczki, które mogą wyleczyć chorobę Marsa.
|
fot. Oliwia Zgórska |