czwartek, 20 listopada 2025

 Wycieczka do Pragi 2025

Dzień pierwszy

Nasz przyjazd do stolicy Czech rozpoczęliśmy od zwiedzania twierdzy Wyszehrad. Jest to wzgórze zlokalizowane nad rzeką Wełtawą, uważane za najstarszą siedzibę książąt czeskich z dynastii Przemyślidów. Zobaczyliśmy tam Bazylikę św. Piotra i Pawła, Cmentarz Wyszehradzki (Slavín), Rotundę św. Marcina, a także Park Wyszehradzki i mury obronne, z których rozciągał się piękny widok na stolicę. Następnie przejechaliśmy na starówkę miasta, gdzie zobaczyliśmy dawną dzielnicę żydowską, a także masę urokliwych kamienic i przepiękny rynek miejski. Na rynku dominowały dwa monumentalne kościoły: Najświętszej Marii Panny przed Tynem i Świętego Mikołaja. Przeszliśmy także później ulicą Praską, która jest uważana za najbogatszą ulicę, gdyż znajduje się tam duża ilość markowych i luksusowych sklepów. Kiedy zaczęło się już ściemniać przeszliśmy licznymi zakamarkami i uliczkami miasta na plac Wacława, na którym znajduję się pomnik Wacława i Muzeum Narodowe, a także liczne sklepy i restauracje, tam też mieliśmy okazję zasmakować czeskiej kuchni i zobaczyć czeskiego Krecika w prawie każdym sklepie. Wieczorem udaliśmy się spacerem po pięknie oświetlonym mieście do autokaru i następnie do hotelu.

Dzień drugi

Nasze zwiedzanie zaczęliśmy od Zamku Praskiego na Hradczanach. Jest to ikoniczny i historyczny kompleks zamkowy w Pradze i oficjalna rezydencja Prezydenta Republiki Czeskiej. W samo południe oglądaliśmy uroczystą zmianę warty, później udaliśmy się pod katedrę św. Wita, która wywarła na nas ogromne wrażenie. Następnie udaliśmy się przez ogrody zamkowe na taras widokowy, gdzie rozpościerał się przepiękny widok na całe miasto. Po zejściu z zabudowań zamkowych przeszliśmy urokliwymi uliczkami miasta nad brzeg Wełtawy, a następnie na most Karola, który jest jednym z symboli miasta i na którym znajdują się barokowe rzeźby. Potem przeszliśmy jeszcze ulicami starego miasta aż ponownie znaleźliśmy się na rynku, gdzie mieliśmy okazję zasmakować czeskiej kuchni. Po zmroku podziwiając wieczorną panoramę miasta udaliśmy się do autobusu i wyruszyliśmy w podróż powrotną do Polski.



 

O legendach raciborskich

Racibórz, jak większość miast w Polsce, posiada wiele swoich legend i ludowych podań, które do dzisiaj wesoło wędrują z ust do ust, nadając naszemu miastu barwnego, a czasem tajemniczego oblicza. Historyczna stolica Górnego Śląska, jaką jest Racibórz, obfituje w niezliczone opowiadania o duchach, nadprzyrodzonych miejscach czy wyjątkowych mieszkańcach. Legendy te, choć na ogół są mało znane, potrafią swoją aurą umilić spacerowanie ulicami naszego miasta.

 Powstało kilka książek zbierających w jednym miejscu te wspaniałe historie jak na przykład Legendy i podania ziemi raciborskiej - Ewy Wawoczny, czy Legendy i podania dawnego Raciborza - Janusza Nowaka (byłego dyrektora naszego liceum). Przedstawiam tutaj tych moim zdaniem najciekawszych oraz na tyle niezawiłych, by można je tutaj przytoczyć.

Zagubiony książę, legenda o początkach Raciborza.

W odległych czasach tereny nad Odrą przyoblekała nieprzebyta puszcza. Mieszkała w niej niezliczona zwierzyna łowna, a w jej gęstwinach ukrywały się bandy zbójów napadających na spokojnych kupców. Na ziemie te wraz ze swą kompanią, przybył książę wojownik zwany Racibor. Racibora, przybyłego z nieznanych nam stron, zwabiły wieści o wspaniałych polowaniach, jakie odbywały się w nadodrzańskiej puszczy, której pozostałości możemy dzisiaj oglądać w rezerwacie Łęższczok, w lesie Obora czy w Rudach Raciborskich

Książę, goniąc w ślad za okazałym jeleniem, oddalił się zbytnio od swej kompani. Łowca gnany instynktem, dotarłszy aż nad brzeg Odry spostrzegł iż zapadł zmierzch. Rozejrzawszy się wokoło uznał okolicę za nieprzyjazną. W całkowitym mroku nasłuchiwał wycia wilków i odgłosów ogromnych żubrów. Słyszał też obcy język, należący, jak przypuszczał do lokalnych rozbójników. Noc spędził na gałęziach wysokiego drzewa i przeklinał się w duchu że bezmyślnie zostawił towarzyszy w tyle. Gdy przeraźliwe odgłosy nie ustawały trwożnie przyrzekł Bogu, że jeśli przeżyje tę noc, wybuduje tutaj wspaniały gród, który będzie ostoja dla zbłąkanych myśliwych i wędrownych kupców. 

Rankiem Racibor szukając swych przyjaciół, spostrzegł, że okolica nie jest wcale tak straszna i brutalna jak zdawało mu się nocą. Las napawał go spokojem, a rzeka płynącą opodal nadawała mu uroku. Racibor znalazł swych druhów i opowiedział im o przygodzie. Kompani stwierdzili zgodnie, że słowa danego Bogu złamać nie można, tak więc krótki czas później przystąpiono do budowy warownego grodu nad Odrą, który stał się schronieniem dla wszelkich wędrowców, jak również rycerzy, książąt, a nawet królów. Zaś szajki rozbójników przepędzono w siną dal. 

Nadprzyrodzona moc Kolumny Matki Boskiej

                                   Rynek w Raciborzu 1904


Kolumna Matki Boskiej stworzona została przez artystę Johanna Melchiora Österreicha, a ufundowana przez Karola Ludvika von Gushin, który na mocy testamentu swej matki zobligowany był do sprzedania jej domu, na rzecz postawienia pomnika. Kolumna, stanowiąca wotum dziękczynne za ocalenie miasta przed chorobą, od niemal trzystu lat nieprzerwanie zdobi raciborski rynek i jest wizytówką miasta. Co ciekawe nie ma chyba mieszkańca Raciborza i okolic, który nie słyszałby o nadprzyrodzonych właściwościach tej późnobarokowej kolumny. Nie znalazłem dokładnie opisanych legend przesądów z nią związanych, lecz ustne opisy mieszkańców miasta, które rzecz jasna różnią się od siebie szczegółami, uważam za rzetelne źródło informacji w tej dziedzinie. 

W Internecie natrafiłem na opisy mówiące o rychłym końcu świata, który nadejdzie, gdy kolumna zostanie zniszczona. Warto dodać, że po zbombardowaniu miasta w 1945, które spustoszyło 80% kamienic wokół rynku, kolumna maryjna została na swoim miejscu.

 Najczęściej słyszy się o przesądzie mówiącym, że jakiekolwiek prace, naruszające bruk przy kolumnie doprowadzą do zalania miasta. Znaczna część mieszkańców znajduje powód wielkiej powodzi w 1997 roku w pracach archeologicznych rynku w pobliżu kolumny, które rzeczywiście poprzedzały czas tej pamiętnej katastrofy. Niektórzy twierdzą, że pod kolumną ma się znajdować tajemnicze źródło lub ciek wodny, bezpośrednio połączony z Odrą. W wywiadzie przeprowadzonym w 2002 roku przez portal Nowiny.pl przeczytać możemy z relacji jednej z mieszkanek, że pod kolumną zakopane mają być szczątki nieznanego człowieka, bohatera, który doprowadził do opanowania zarazy, która dotknęła Racibórz. 

Jak wiadomo w każdej legendzie jest ziarnko prawdy także bacznie obserwujmy prace, odbywające się w ostatnich dniach przy owianej legendą kolumnie.

Krwawy obrus i chciwy kowal

Jedną z najpopularniejszych historii o duchach Raciborza jest ta o niesławnym kowalu imieniem Paszek, czy też Pasko jak podają niektóre źródła.

 Był to wiek XV, młody Raciborzanin Paszek, stacjonował wówczas w Cieszynie na praktyce u tamtejszego mistrza kowala. Paszek był dobrym uczniem i miał fach w ręku, a ponadto zakochał się w córce mistrza. Pewnego dnia przechadzając się cieszyńskim rynkiem, natknął się na tłum. Gawiedź oglądała przeprowadzaną tam egzekucję. Skazaniec, na kilka chwil przed ścięciem rozpoznał wśród ludu Paszka, pamiętając, że kilka lat wstecz ten sam młodzieniec zakuwał go w kajdany po ujęciu przez strażników w Raciborzu. Zbój, który całe swoje życie kradł i zabijał, postanowił przed śmiercią odkupić swe winy. Poprosił sędziego o ostatnie, przedśmiertne życzenie. Poprosił o rozmowę z człowiekiem z Raciborza. Paszko, który był tam jedynym mieszkaniem tego miasta, wyszedłszy przed szereg podszedł do straceńca. Ten wyznał mu w tajemnicy, że w lesie zwanym Obora, między trzema starymi dębami, zakopane są karby rabowane przez lata. Prosił by oddał cały majątek na rzecz kościoła i zaklinał młodego kowala by ten niczego nie brał dla siebie, gdyż kradzione złoto miało być przeklęte.

 Paszko, jak to zwykle bywa w takich historiach, przywłaszczył sobie większą część majątku. Wziął sobie córkę kowala za żonę i razem z jej ojcem przeprowadzali się do Raciborza. Wedle legendy mieszkali na ul. Nowej, gdzie zamożny Paszko otworzył wraz z teściem kuźnię. Budynek stał w miejscu gdzie dzisiaj wznosi się dom handlowy Bolko. Żyli dostatnio i spokojnie, lecz pewnego razu, gdy Paszko przejeżdżał obok Obory, zagadnął go żebrak przyobleczony w łachmany. Oświadczył, iż wie skąd pochodzą jego bogactwa i żądał niemałej sumy pieniędzy za utrzymanie tajemnicy. Bohater naszej opowieści długo rozmyślał o tych wydarzeniach, aż zagadnął teścia, który doradził mu zabicie cudacznego żebraka.

 Paszko następnego dnia, spotkał się z żebrakiem i podając mu woreczek ze złotymi monetami, dźgnął go nożem między żebra. Kilka lat później jakiś mieszczanin znalazł w lesie szkielet z nożem w żebrach. Na rękojeści noża wyryte było imię zabójcy. Mieszczanin zaniósł nóż do zamożnego kowala, żądając wyjaśnień. Wedle legendy ceniony mieszkaniec miasta, Paszko kilka dni później umarł z szaleństwa i strachu. Od tamtej pory duch nieszczęsnego kowala miał co noc wychodzić z jednej krypt w kościele farnym i biczując się miał podążać w kierunku kolumny maryjnej. Tam rózgami i batami chłostały go inne duchy i zjawy. Po skończonej karze, przeklęty wracał do krypty. Kapłan każdego poranka znajdywał plamy ludzkiej krwi na obrusie okrywającym ołtarz. Duch opowiedział o swej klątwie pewnemu raciborskiemu więźniowi. Kara boska miała ustąpić gdy wdowa po kowalu i jej ojciec oddają wszelki majątek kościołowi, a końca swych dni dożyją w skrajnym ubóstwie. Tak też się stało, a były mistrz Paszka resztę życia spędził w klasztorze.


Legend i fantastycznych opowieści wędrujących po raciborszczyźnie jest bez liku, a co człowiek to inna wersja tej samej historii. Raciborska mitologia nadaje temu miejscu niesamowity klimat i pozwalają spojrzeć na miasto z innej perspektywy. Dzięki ludowym przekazom poznajemy spojrzenie na świat naszych przodków. Pewne fakty historyczne nabierają nowego sensu, gdy zna się ozdabiające je legendy. Uważam, że poznawanie miejscowych historyjek i legendarnych podań powinno być obowiązkiem na lekcjach j.polskiego czy historii, natomiast cieszy fakt że w przeszłości odbywały się spotkania tematyczne dotyczące tych zagadnień w Bibliotece Publicznej. Na kanale YouTube biblioteki, również można znaleźć podcast im poświęcony. Zachęcam wszystkich do poznawania i eksplorowania legend Raciborza i jego okolic i zaręczam, że nudzić się w tej materii nie sposób. Pielęgnowanie miejscowej tradycji buduje lokalną społeczność i jej świadomość, a przy tym może przynieść nie lada rozrywkę. Czytanie nieprawdopodobnych, tajemniczych i awanturniczych opowiastek o miejscach, którego ulicami codziennie się przechadza ma w sobie coś magicznego.



Karol Powała

piątek, 31 października 2025

 Wycieczka do Włoch

Dzień 1

Pod balkonem Julii w Weronie

Po długiej, nocnej podróży, powitał nas słoneczny, włoski poranek. Od początku byliśmy zachwyceni miastem. Szczególną uwagę zwracały kolorowe kamienice, tworzące typową włoską zabudowę. Jak się okazało nie musieliśmy jechać wcale do Rzymu, by zobaczyć przepiękną arenę zbliżoną wyglądem do Koloseum, ale co ciekawe starszą od niego. Przechodziliśmy i oglądaliśmy także liczne zabytkowe mosty zbudowane na Adydze, rzece, która przepływa przez miasto i okala jego najstarszą część. W czasie pobytu w Weronie mogliśmy się znaleźć na kilku placach, były to m.in. Piazza Bra, z areną werońską, Piazza dei Signori, z pomnikiem pisarza Dantego, Piazza delle Erbe, które jest forum miasta i na którym znajduje się pomnik, według legend przedstawiający Madonnę Weronę. Natomiast Torre dei Lamberti jest niewątpliwie bardzo rozpoznawalnym symbolem miasta, gdyż jest to wysoka, zabytkowa wieża zegarowa, z której rozpościera się piękny widok na całą Wronę. Pogoda tego dnia była bardzo udana, nie mogło zabraknąć włoskich lodów w czasie wolnym. Udaliśmy się także by zakosztować włoskiego jedzenia m.in. różnych rodzajów makaronów czy pizz. Przemierzając ciasne i kręte uliczki Werony zwróciliśmy także uwagę na różne sklepy, znajdujące się w centrum miasta. Jadąc autobusem już do miejsca zameldowania mogliśmy podziwiać kilka bram wjazdowych do miasta, pochodzących z różnych okresów historii. Wieczorem, o zachodzie słońca dojechaliśmy do hotelu, skąd mieliśmy piękną panoramę na włoskie szczyty.

Dzień 2

Motorówką po jeziorze Garda

Drugiego dnia spotkał nas cudowny wyjazd nad jezioro Garda, które jest największym jeziorem we Włoszech. Udaliśmy się najpierw na półwysep na jeziorze, gdzie zwiedziliśmy miasteczko Sirmione. Na początku powitał nas Castello Scaligero di Sirmione, czyli piękny i majestatyczny zamek tuż nad samą wodą, następnie przeżyliśmy wspaniały rejs motorówką po jeziorze, podczas którego opłynęliśmy z zawrotną prędkością cały półwysep. Po tych emocjach zwiedziliśmy resztę miasteczka i pochodziliśmy po jego urokliwych ulicach i placach. Popołudniu przejechaliśmy trasę tuż nad samym jeziorem do Malcesine. Tam zaskoczyła nas ilość małych lokalnych sklepików i kawiarenek. Mieliśmy także chwilę by posiedzieć nad samym jeziorem i popatrzeć na górskie szczyty dookoła jeziora. Kiedy słońce zaczynało już zachodzić wyruszyliśmy w drogę powrotną do hotelu.

Dzień 3

Ulicami wyjątkowego Mediolanu

Trzeciego dnia naszej Włoskiej eskapady z samego rana ruszyliśmy w kilkugodzinną trasę do Mediolanu. Naszym pierwszym punktem w mieście był XI wieczny pałac rodziny Sforzów. Tam poznaliśmy między innymi ciekawe fakty z życia Bony Sforzy, królowej Polski. Następnie przeszliśmy słynnym deptakiem Via Dante, gdzie fani mody nie posiadali się z radości. Jednakże prawdziwe zatrzęsienie było dopiero w Galerii Wiktora Emanuela II, miejsce to obfituje w sklepy najdroższych marek. Architektura tego dobytku robi niezwykłe wrażenie, tak samo jak cały Mediolan. Później przeszliśmy Piazza del Doumo , na którym stoi od wieków potężna gotycka świątynia. Katedra Narodzin św. Marii w Mediolanie, jest zbudowana z marmuru, a jej fasady zdobi ponad 3400 rzeźb i posągów. Kościół jest jednym z symboli Mediolanu, co nie powinno dziwić, gdyż niewątpliwie wzbudza zachwyt, a liczba zdobień na zewnątrz, jak i w środku wręcz przytłacza. Zwiedzanie światowej stolicy mody zakończyliśmy na teatrze La Scala, gdzie najciekawsza była jego główną sala z majestatycznym żyrandolem, klimatycznymi lożami i ogromną sceną.

Dzień 4

Między morzem liguryjskim, a skalnymi klifami

Po wykwaterowaniu z hotelu wyjechaliśmy do miejscowości La Spezia, z której wsiedliśmy do słynnej kolejki jadącej przez Cinque Terre. Trzy miasteczka, które mieliśmy okazję zwiedzić tego dnia, a były to Riomaggiore, Manarola i Monterosso. Bez wątpienia te małe i urokliwe miasteczka chwyciły nas za serca. Majestatyczne nadmorskie miejscowości z pięknymi klimatycznymi zabytkami, kolorowymi kamieniczkami i cichymi uliczkami, były idealną odskocznią po tłocznym, choć równie pięknym Mediolanie. Plażowanie w Monterosso czy wieczorne siedzenie na skałach w Riomaggiore i oglądanie morskiego horyzontu ze zachodem słońca na zawsze zostanie w naszej pamięci. Po zakończeniu zwiedzania Cinque Terre ruszyliśmy w nocną drogę do Polski. 

Poniżej  znajduje się krótka fotorelacja z wycieczki ze zbioru prywatnego.








Paweł Pietrasz 3HJ


 Kalendarz Słowian

„Oto obchodzimy Dziady…”

Jesień, chociaż tego roku wyjątkowo ciepła, na dobre ogarnęła już świat swoją aurą. Nie sposób przejść obojętnie obok tak pięknie ubarwionych drzew. Jesienna atmosfera, od wieków uważana była przez przodków jako sprzyjająca kontemplacji, wyciszeniu i obserwacji. Był to również według dawnych Słowian czas wzmożonej aktywności wszelkich duchów i zjawisk nadprzyrodzonych, a jego momentem kulminacyjnym był obrzęd Dziadów, który dzisiaj szerzej znamy jako chrześcijańskie Zaduszki, oraz święto Wszystkich Świętych. Dzisiaj zatem słów kilka o tym niezwykle ważnym święcie zarówno dla chrześcijan, jak i dawnych Słowian. 

Tym artykułem chciałbym rozpocząć cykl „Kalendarz Słowian”, w którym będę miał przyjemność szerzej rozpatrzyć cały rok słowiańskich świąt.


Jesień, jako mistyczny czas kontemplacji

Datą dziadów jesiennych od wieków był przełom października i listopada. Nie jest to data przypadkowa, gdyż Dziady tak jak większość przedchrześcijańskich świąt, obchodzone były w okresie przejściowym. W tym wypadku był to czas zakończenia wszelakich prac i przygotowania do zbliżającej się zimy. Symboliczne uśpienie natury przechodziło wówczas na zharmonizowanych z nią ludzi, którzy nie oddawali się w okresie jesienno-zimowym żadnym pracom. Długie wieczory sprzyjały autorefleksji i przemyśleniom życiowym oraz planowaniu projektów i prac na przyszły sezon. Słowianie wierzyli, że natura w tym momencie pozwala im na zajrzenie w głąb siebie i tym samym na przemyślenie swojej egzystencji. Tak więc cały okres jesienny, a później zimowy był nastawiony na wyciszenie i jak gdyby zapadnięcie w sen, który miał zregenerować ludzi i całą naturę przed wiosną. Jak nietrudno się domyślić ten mistyczny czas w życiu naszych przodków, sprzyjał również duchom, które z ochotą przemierzały puste pola, łąki, polany i lasy. Zapadająca w sen natura i słońce, tracące część swej mocy jak wierzyły dawne ludy, pozwalały duchom spokojnie grasować. Poza tym czas przejścia między porami roku zawsze interpretowany był jako okres, w którym wszelkie zjawy miały łatwiejszy dostęp do świata ludzi. Dzięki temu również Słowianie mieli sposobność, by skontaktować się ze zmarłymi przodkami, poprosić ich o radę czy chociażby poczuć ich obecność. Jednakże to właśnie noc z 31 października na 1 listopada, była momentem, w którym najczęściej komunikowano się z dziadami, czyli przodkami.

Jak wyglądało samo święto?

Nie sposób jest szczegółowo opisać wszystkie tradycje i zwyczaje, jakie praktykowano w czasie Dziadów, gdyż w każdym regionie rozległej słowiańszczyzny, były one inne. Prawdopodobnie nawet między wsiami czy rodami panowały pewne różnice co do praktyk. Wymieniam tutaj kilka tych najlepiej znanych i najciekawszych. Ogień był nieodłącznym elementem święta. Na cmentarzach, rozstajach dróg i przed domami rozpalano ogniska, aby oświetlić drogę zmarłym przodkom, oraz ogrzać zbłąkane dusze. Ogień miał też odstręczać czorty, utopce i inne złe mary, które miały w tym czasie grasować blisko osad ludzi. Słowianie wierzyli także że ogień oczyszczał ich domy przed przybyciem dziadów. Palenie zniczy jest jedną z nielicznych pamiątek dawanego pogańskiego święta zmarłych.

Uczta dla zmarłych przodków, także była ważnym elementem Dziadów. Mleko, jaja, kasze, chleby i miody stawiano wówczas na grobach, lub rozrzucano pod stołami i przed domami, aby dusze mogły się posilić, przed dalszym obcowaniem w świecie żywych przez resztę jesieni i zimy. Resztki, które zostawały po obrzędach zostawiano zwierzętom i wędrownym żebrakom, którzy mieli je, w sposób symboliczny przekazać tym duchom, które nie zjawiły się w nocy. Co ciekawe na wschodzie Polski oraz na Litwie czy Białorusi zwyczaj dzielenia się jedzeniem z duchami przodków przetrwał do dziś.

Tej nocy ważna była też wszelka pomoc duchowa, czyli, różnego rodzaju modły, które miały dopomóc tym duszom, które nie mogą odnaleźć właściwej drogi. Jednak chyba najważniejszym elektem były cisza i szacunek. W czasie nocy nie biesiadowano, nie wszczynano kłótni i unikano śpiewów, gdyż uważano, że mogłoby to znieważyć dusze, które są w pobliżu. Jak podają niektóre źródła, po zakończonych obrzędach często urządzano niezbyt huczne uczty, przy których najstarsi z rodu bajali, a reszta rodziny z szacunkiem słuchała opowieści. Nie zamykano również wszystkich okien i drzwi by dusze mogły spokojnie wejść do domostw. Sprzątanie i szycie były surowo zabronione, aby przypadkiem jakiejś duszyczki nie „zamieść” lub nie „zaszyć”.

Co ciekawe pozostawienie miejsca dla niespodziewanego gościa, w czasie wigilii najprawdopodobniej jest pozostałością po pogańskim przekonaniu, że należy być gotowym na zjawienie się przodków w czasie świąt.

Samym „zapraszaniem” duchów zajmował się znachor, guślarz, kapłan lub wiedźma. Jeśli zaś obrzęd odbywał się w domu, czynił to najstarszy członek rodziny lub gospodarz domostwa.

Rola przodków u Słowian

Oddawanie czci pradziadom i życie tak, jakby zmarli byli zawsze obecni, było dla dawnych Słowian naturalne jak oddychanie. Nie wyobrażali oni sobie życia bez tak zwanej świadomości rodowej. Zmarli byli opiekunami domów, pól i rodów. Dziadowie mieli być wzorem do naśladowania i nieść mądrość żyjącym, a sama pamięć o przodkach przynosiła harmonię rodzinie. Wyobrażano sobie, że przez przodków, po drzewie genealogicznym rodu, płynie do ludzi energia życiowa od początku stworzenia. Ponadto warto nadmienić, iż przodkowie, którzy odeszli byli postrzegani jako pośrednicy między siłami boskimi. W czasie około Dziadów odbywały się również zjazdy i spotkania rodowe, na które w okresie wiosenno-letnim zwyczajnie nie było czasu, a które tak bardzo umacniały więzy rodzinne. Ważne były wtedy historie i legendy o zmarłych krewnych z rodziny. Tak więc jako że święto Dziadów było obchodzone ku pamięci przodków, którzy byli tak ważni dla dawnych Słowian, śmiało można rzecz że było to jedno z najważniejszych świąt w ich kalendarzu.

Czego możemy się nauczyć?

Nasze rodzime tradycje są piękne, choć niestety rzadko dostrzegane. Oczywiście tradycje chrześcijańskie od tysiąclecia są obecne na naszych ziemiach, więc są zakorzenione w naszej świadomości, ale myślę, że naszym obowiązkiem jest pamiętać i pielęgnować tradycje, naszych pradziadów, na których fundamencie powstały równie piękne zwyczaje chrześcijan. Warto zachować w sercach i umysłach te tradycje, gdyż możemy się z nich wiele nauczyć. W kontekście święta Dziadów oraz okresu „dziadowego” niech przykładem będzie wyżej wspomniane uśpienie i zwolnienie. Cała natura udaje się na spoczynek, by się zregenerować i odrodzić wiosną. Mądrzy Słowianie wiedzieli, że warto jest słuchać natury, dlatego także udawali się na długo terminowy spoczynek. Dzięki temu od początku wiosny mieli mnóstwo energii do pracy, nie wspominając o tym, że nie słyszeli o depresji i chorobach związanych z porą jesieni i zimy, które trapią nasze pokolenie. Nasz kapitalistyczny świat nie daje nam możliwości regeneracji. Cały rok działamy na wysokich obrotach bez chwili dłuższego wytchnienia. Jako uczniowie mamy oczywiście wakacje, które jednak o ironio są w czasie, najbardziej sprzyjającym wszelkiemu działaniu. Na zmianę całego systemu jest oczywiście o paręset lat za późno, ale na pewno jest kilka rzeczy, które można wprowadzić w swoim życiu, aby jesień i zima nie były dla nas tak bezlitosne. Na wzór naszych dziadów warto zespolić się z cyklicznością natury, w jej najprostszej formie. Nie zdajemy sobie sprawy, że patrzenie się w ekran wieczorem i nocą, niszczy nasz naturalny rytm dobowy, rozregulowując nasze hormony. W skrócie nasz organizm myśli, że jest środek dnia, gdyż wpuszczamy do oka światło niebieskie, przez co z kolei organizm produkuje nie te hormony co trzeba, a to wpływa na każdy aspekt naszego zdrowia. Zamiast wieczornego scrollowania tik toka warto przeczytać parę stron książki przy świetle świecy. Warto także zredukować stres do minimum. Długotrwały stres związany z pracą czy szkoła bynajmniej nie pomaga w utrzymaniu równowagi w okresie szarugi. Dlatego wielkie projekty czy przedsięwzięcia oraz związany z nimi stres lepiej zostawić na te cieplejsze miesiące, w których na pewno będziemy mieli więcej energii i pomysłów, by je zrealizować. Po trzecie „jesteś tym co jesz” tak więc dajmy odpocząć organizmowi od „śmieciowego” jedzenia, którym tak raczymy się podczas letnich imprez i wyjazdów. Nasi przodkowie chętnie korzystali również z saun w okresie jesienno- zimowym, które w połączeniu z morsowaniem dają kuloodporny pancerz odpornościowy.

Pamiętajmy o tradycjach. Życzę wszystkim wspaniałych Dziadów, pełnych rodzinnej atmosfery, spokoju i obfitujących w piękne tradycje. Zapalając znicze na grobach zmarłych, warto przystanąć i pomyśleć, jak wyglądało życie naszych dziadów, oraz jak obchodzili oni swoje obrzędy. Natomiast podczas rodzinnych spotkań dobrze jest zagadnąć najstarszych z rodziny o własnych przodków. Okres, który otwiera się wraz z tym świętem niechaj przepełniony będzie aurom refleksji, kontemplacji i …duchów.

Karol Powała




Fot. z archiwum prywatnego

piątek, 3 października 2025

 Duma naszej szkoły 

Amelia Zaremba: Dzisiaj na wywiad ze mną dla Ad operam! zgodziła się Hanna Dziedzicka-Kamińska, laureatka Nagrody Starosty Raciborskiego. Hanno, jak udało ci się osiągnąć takie wyniki w nauce

 Hanna Kaminska: Czasem uczę się po nocach,, żeby nadrobić zaległości, ale staram się też uważnie słuchać na lekcjach i zrozumieć materiał od razu. Trudno pogodzić wszystko z treningami, więc często nadrabiam właśnie nocami albo w czasie "wolnym" pomiędzy startami na wyjazdach czy treningami w domu

AZ: Powiedz skąd czerpiesz motywację do działania

HK :Od kilku lat jestem przyzwyczajona do intensywnego trybu życia i dużej ilości treningów. Chcę być coraz lepsza, a wyniki z czasem zaczęły same mnie napędzać. Teraz po prostu trzymam poziom, który sobie wyznaczyłam

AZ: Czy zdobywałaś wcześniej podobne nagrody i czy nagroda starosty była twoim celem?

HK: Nie traktowałam tego jako cel - to dla mnie raczej miły dodatek do codziennej pracyNagrodę starosty dostałam już trzy razy z rzędu, a co roku otrzymuję także nagrodę prezydenta miasta Racibórz

AZ: Czy oprócz samej satysfakcji masz jakieś inne korzyści z osiągnięć

HK: Oczywiście cieszą mnie medale czy tytuły takie jak indywidualna wicemistrzyni świata juniorów czy sześciokrotna mistrzyni Polski juniorów. W tym roku zostałam też stypendystką Ministerstwa Sportu. Ogromną wartością jest dla mnie możliwość bycia w kadrze narodowej i reprezentowania Polski na mistrzostwach świata - z pełnym wsparciem finansowym. To daje mi możliwość do zrobienia mojej roboty tam jak najlepiej i skupienia się tylko na startach

AZ: I ostatnie pytanie, jak łączysz pasję i naukę?

HK: Nie ukrywam, że jest to trudne. Na ważnych wyjazdach staram się nie skupiać na nauce, ale po powrocie rozpisuję sobie wszystkie zaliczeniadzielę materiał na części i ustalam z nauczycielami terminy. Dzięki temu mogę pogodzić szkołę z treningami i startami


AZ: Bardzo Ci dziękuję za wywiad, życzę dalszych sukcesów i mam nadzieję do zobaczenia.