Fot. R. Szczasny |
Dżuma odebrała wszystkim siłę miłości, a nawet przyjaźni, trzeba to powiedzieć. Miłość bowiem żąda odrobiny przyszłości, a myśmy mieli tylko chwile[1]. To smutne, a zarazem prawdziwe słowa doktora Rieuxa. Życie bez przyszłości wydaje się egzystencją pełną strachu, pozbawioną bezpiecznego oparcia w postaci dnia jutrzejszego. Przy czym warto zaznaczyć, że samo w sobie słowo „przyszłość” jest pełne nadziei; ma optymistyczne zabarwienie, że jeszcze „coś” będzie. Nam, do niedawna, przyszłość wydawała się rzeczą pewną. Jednakże pandemia i wojna w Ukrainie, mocno zachwiały naszym poczuciem bezpieczeństwa i pewnością jutra. Mnie osobiście na samym początku oba te wydarzenia wydały się czystą abstrakcją. „Jak to pandemia? Jak to wojna? Rozgrywająca się na moich oczach, tu i teraz…” myślałam w pierwszej chwili, uznając za niemożliwe to, o czym później zazwyczaj czyta się w podręcznikach z historii.
W sytuacjach zagrożenia abstrakcyjnych sytuacjach (takich jak pandemia czy wojna) uwidacznia się nasz system wartości. Dopiero wtedy, postawieni pod murem, jednoznacznie wybieramy jedną z dróg; jednoznacznie stwierdzamy „tak, to jest dla mnie najważniejsze, o to chcę walczyć/to chcę chronić”. W warunkach względnego bezpieczeństwa nie jesteśmy w stanie przewidzieć naszego zachowania w sytuacji, która w danej chwili wydaje się abstrakcyjnej. Możemy jedynie zakładać, jak moglibyśmy postąpić – nic poza tym. Gdyż tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono[2].
Często w ostatnich dniach zastanawiałam się, jak postąpiłabym w wypadku wkroczenia do Polski wrogich wojsk. Czy uciekałabym za granicę, czy jednak zostałabym w kraju pomimo realnego zagrożenia? To niezwykle trudny do rozstrzygnięcia dylemat. Podjętej decyzji nie należy w jakikolwiek sposób osądzać. W takiej sytuacji nie można mówić o bardziej lub mniej patriotycznej postawie, albo o odwadze bądź tchórzostwie. To nie jest takie proste, gdyż nie ma jednej łatwej drogi, jest tylko wiele równoważnych możliwości. Przy czym wyróżniłabym jedną postawę bezwzględnej walki o przetrwanie, którą osobiście uważam za negatywną. Mianowicie mam na myśli próbę przeżycia cudzym kosztem[3] (domyślam się, że i od tej „reguły” znalazłby się jakieś „uzasadnione” wyjątki). Ratowanie swojego życia za cenę istnienia innej, może niewinnej, osoby jest rzeczą, która w wielkim stopniu do śmierci obciąża ludzkie sumienie. Nie chcę krytykować, a tym bardziej osądzać osób, które przeżyły właśnie w ten sposób[4]. Chcę tylko zaznaczyć, iż w ogólnym rozumieniu nie jest to postawa godna podziwu.
Kiedy czujemy, że coś nam zagraża w pierwszej chwili możemy mieć wrażenie, że jesteśmy bezradni wobec tego zjawiska. Jednak już po kilku minutach (albo nawet i szybciej), gdy lawinę czarnych scenariuszy mamy już za sobą, budzi się drzemiąca gdzieś wewnątrz nas siła. Nazwałabym ją pierwotnym instynktem – wolą przetrwania. W tym momencie przyjmujemy różne postawy. Społeczeństwo dzieli się na kilka podgrup o podobnym systemie wartości i liście priorytetów. Jakie mogą być te postawy? Jest ich naprawdę bardzo wiele. Postaram się przyjrzeć bliżej kilku z nich. Zaznaczam jednak, że to, co opiszę, będzie zaledwie drobną cząstką tego zbioru nieskończonych możliwości.
Zostaję i walczę[5]
Życiem moim: Polska cierpiąca i walcząca. Wiarą moją: Polska zwycięska i tryumfująca[6]. To jeden z punktów katechizmu Szarych Szeregów, w który wierzyli i za który umierali bohaterowie Kamieni na szaniec. W dzisiejszych czasach ci warszawscy harcerze wydają się nam jeszcze bliżsi niż wcześniej. Wojna zastała ich, kiedy mieli te 18-naście lat, kiedy planowali swoją przyszłość i chcieli pójść na studia. Dzisiaj też[7] 18-latkowie na Wschodzie uczą się, jak posługiwać się bronią. Jak zabijać bądź bronić się, strzelając z prawdziwego pistoletu. To już nie jest gra komputerowa, którą zawsze można zacząć od nowa - to życie.
Zostanie w mieście okupowanym przez wrogie wojska wiązało się z życiem w nieustannym strachu. Niektórzy zostali, bo nie mogli wyjechać. Inni z kolei zostali, bo nie chcieli opuszczać znanych sobie domów, ulic, ludzi. Jeszcze inni zostali, bo chcieli walczyć, bo wręcz uważali, że taka postawa jest ich obowiązkiem.
Właśnie walka. Walka… Nie lubię tego słowa, już samo w sobie zawiera coś złowrogiego. Walka, choć w pierwszej chwili kojarzy się z przemocą, wcale nie musi się do niej sprowadzać. Można walczyć piórem albo na przykład w Małym Sabotażu[8], który organizował akcje dywersyjne pozbawione rozlewu ludzkiej krwi. Podtrzymywanie niepodległościowego ducha społeczeństwa tuż pod okiem czujnego wroga wymaga takiej samej odwagi, co udział w wielkiej bitwie. Dlatego, że i w jednym i w drugim przypadku ryzykuje się tym samym: swoim życiem.
Dywersyjne akcje Polskiego Państwa Podziemnego zapisały się już trwale na kartach historii. Każdy z nas zna z podręczników popularne hasła i symbole rysowane pospiesznie na murach. Choćby znak Polski Walczącej narysowany na pomniku Lotnika (tuż obok alei Szucha) przez Rudego. Cokół z kotwicą przetrwał tam dłużej niż Jan Bytnar, dłużej nawet niż sama wojna…
Po pewnym czasie wielu członków Wawru[9] dołączyło do Armii Krajowej. W niej stali się żołnierzami, którzy (gdy była taka możliwość) walczyli z bronią w ręku. Alek miał wątpliwości. Nie chciał zabijać ludzi, nawet jeśli oni bez wahania zabiliby jego. Czas wojny jest bezwzględny – trzeba zabijać agresora, by samemu móc żyć.
Trudno mi sobie wyobrazić, jak ciężko jest pociągnąć za spust. Patrzeć, jak kula trafia wroga w pierś - może tuż obok schowanego pod mundurem zdjęcia ukochanej kobiety. Obserwować, jak powiększa się plama ciemnej krwi. Słyszeć ostatnie urywane oddechy, a później… już nic.
Zdecydowana większość ludzi nie chce zabijać. Jednakże decydują się na to niejako wbrew sobie, po to, aby chronić siebie, bliskich, w końcu zaatakowaną Ojczyznę. Przymus zabijania, przemocy – oto kolejny wymiar ich poświęcenia.
Wspomniałam o bohaterach Kamieni na szaniec. Kilka lat temu widziałam ich imiona i nazwiska wyryte na tabliczkach przytwierdzonych do prostych brzozowych krzyży na Powązkach. Leżą tam, unieśmiertelnieni przez naszą pamięć i swoją postawę – zawsze wierni Tobie, Polsko[10].
Ukrywam się
Niewiele może zabrać ze sobą do nowej kryjówki. Władysław Szpilman[11] ucieka z getta warszawskiego tuż przed rozpoczęciem powstania. Po aryjskiej stronie ukrywają go dawni znajomi. W dwudziestoleciu międzywojennym był znanym pianistą – sława działa na jego korzyść, gdyż powiększa krąg towarzyskich koneksji. Pierwszą noc poza murami getta spędza ukryty za przesuwaną szafą. Następnie znajomy przenosi go do pustego mieszkania, z którego nie może wychodzić. To on co jakiś czas przynosi mu jedzenie i najpotrzebniejsze rzeczy. Po pewnym czasie Szpilman musi się przenieść do nowej kryjówki – ta usytuowana jest w „jaskini lwa”, tuż obok posterunku wroga.
Szpilman obserwuje za oknem walki toczone pod drugiej stronie muru. Tak naprawdę on sam nigdy nie jest do końca bezpieczny. W każdej chwili jego kryjówka może zostać wykryta. Od wielu miesięcy żyje w nieustannym strachu. Czy strach może kiedyś spowszednieć? Nie wydaje mi się. Strach jest raczej jak krwiożercze zwierzę, które nigdy w pełni się nie nasyci.
Epicentrum ukrywania się Szpilmana następuje w trakcie trwania powstania warszawskiego oraz tuż po jego zakończeniu. Wówczas obok strachu, towarzyszy mu jeszcze nieustanny głód i pragnienie. Jutro, a także zbliżający się koniec wojny, nie wydają mu się w żadnym wypadku pewne.
Podobny do Władysława Szpilmana los spotkał setki ludzi. Chociażby w czasie bitwy o Anglię ludność ukrywała się w londyńskim metrze. W metrze nie ma przecież warunków do godnego życia, a jednak musiało im ono wystarczyć – musi wystarczać i dzisiaj…
Myśląc o kryjówkach dających schronienie ludziom nie mogę zapomnieć kilku scen z Listy Schindlera Stevena Spielberga. W czasie likwidacji krakowskiego getta część ludzi ukryła się w różnych miejscach. Jedni schowani byli na przykład w szafkach, a inni wisieli przyczepieni pasami pod łóżkami. Pamiętam kadr, jak oprawcy podnoszą właśnie jedno z takich łóżek… Pod nim ukrytych było kilka osób. Wszystkich bez zastanowienia rozstrzelano.
I jeszcze jedna scena z tego samego filmu z obozu w Płaszowie. Pewnego dnia w obozie ma miejsce następna selekcja więźniów. Część dzieci ukryła się w przeróżnych miejscach z obawy przed oprawcami. Przez kilka ujęć śledzimy losy małego chłopca, który rozpaczliwie szuka kryjówki. Zagląda do wielu tajnych schowków, ale tam nie może się schować, bo jest już w nich pełno dzieci. Ostatecznie wślizguje się do prymitywnej ubikacji. Przechodzi przez okrągły otwór i wpada do morza nieczystości. Jak się okazuje nawet w tym miejscu ukrywa się już kilkoro dzieci…
Popełniam samobójstwo
Virginia i Leonard Woolfowie postanowili, że wypadku wkroczenia do Anglii wrogich wojski, popełnią samobójstwo. Leonard był z pochodzenia Żydem, więc w okupowanym kraju groziłoby mu realne niebezpieczeństwo. Jednak ich wspólna śmierć nie była nigdy konieczna – Anglicy odparli atak nieprzyjaciela.
Ale Anglia była pod tym względem wyjątkiem. W czasie powstania w getcie warszawskim Niemcy otoczyli bunkier przy ulicy Miłej 18, w której stacjonowało dowództwo Żydowskiej Organizacji Bojowej. Wówczas, 8 maja 1943 roku, przywódcy buntu popełnili zbiorowe samobójstwo, nie chcąc dostać się w ręce wroga.
W tym czasie wielu, wielu ludzi w obliczu zagrożenia złapania przez okupanta postąpiło identycznie. Strach przed torturami, zbezczeszczeniem ciała i innymi rzeczami był u nich silniejszy od czegokolwiek innego. Może śmierć była dla nich ulgą, a może koniecznością…
Krzyczę: ja tu jestem i cierpię
Salwy za murem getta
Głuszyła skoczna melodia
[…]
Inny ktoś morał wyczyta
O rzeczy ludzkich mijaniu,
O zapomnieniu, co rośnie,
Nim jeszcze płomień przygasnął.[12]
Obojętność. Zapomnienie. To przykre słowa w kontekście ludzkiego cierpienia. Ci, którym dzieje się krzywda, często chcą być zauważeni. Pragną pomocy, sprawiedliwości. Wspomniane salwy za murem getta miały właśnie zaznaczyć ludzie cierpienie „po drugiej stronie”.
W psychologii w trudnych sytuacjach związanych np. z wojną, wyróżnia się trzy etapy ludzkiego zachowania. Pierwszym etapem jest strach wobec nowej sytuacji i czającego się w niej zagrożenia. Drugim jest altruistyczna postawa, nierzadko pełna entuzjazmu. Z kolei trzecim etapem jest obojętność. Kiedy przyglądam się pandemii z perspektywy czasu, widzę że te trzy etapy trafnie opisują rzeczywistość. Obecnie jesteśmy już na ostatnim z nich – pandemia nam w pewien sposób zobojętniała.
Obawiam się właśnie takiej postawy wobec wojny w Ukrainie. Teraz ludzie są zmotywowani, bezinteresowni, ale jeśli konflikt potrwa dłużej ten entuzjazm może opaść. Społeczeństwo będzie coraz bardziej zmęczone, a tląca się nadzieja na zakończenie działań zbrojnych będzie powoli przygasać.
Boję się zobojętnienia ludzkich serc na barbarzyństwo po drugiej stronie granicy. Mam nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie. Ale jednak, już ta myśl sama w sobie boli i przeraża. Dlatego niech krzyczą głośno ci, których dotyka okrucieństwo. Niech krzyczą tak głośno, żebyśmy my, pomimo zasłoniętych uszu, byli w stanie ich usłyszeć.
Pomagam
Obecnie możemy zauważyć fale bezinteresownej pomocy płynącej do Ukrainy. Udzielanie pomocy w obliczu zagrożenia to postawa godna podziwu – heroizm wrażliwego serca. Pod tym względem na razie jako naród zdajemy egzamin z człowieczeństwa.
Obecnie zaatakowane miasta po wschodniej stronie naszej granicy przypominają zakażone przez zło tereny, na których zbombardowane budynki i zmarli są symbolami destrukcji moralnej. Gdzieś tam, pośród tych zgliszczy, walczą dzielnie bojownicy o wolność. Wobec tego ogromu cierpienia może się wydawać, że my, zwykli śmiertelnicy, nie jesteśmy w stanie zrobić zbyt wiele. Jednak oprócz wsparcia modlitewnego, finansowego i materialnego, możemy uczynić coś jeszcze. Możemy po prostu pięknie żyć. Doktor Rieux mówi, że jedynym sposobem walki z dżumą jest uczciwość. Uczciwość w moim wypadku polega na wykonywaniu zawodu[13]. Nawet jeśli nie jesteśmy z zawodu doktorami, sanitariuszami, czy żołnierzami, możemy starannie wykonywać nasze obowiązki z nadzieją, że poświadczą one o wartościach i moralności, których należy z całej siły bronić, zwłaszcza w dzisiejszych czasach.
Pomagam - to piękna postawa wobec zagrożenia, dostępna dla wszystkich bez wyjątku. Pomagając, dajemy coś innymi i sami przy tym otrzymujemy radość. Radość z bycia po prostu dobrym człowiekiem. Bo w tym ogromnym morzu beznadziejności należy zachować się godziwie – to właśnie czyni nas ludźmi, nie nasze DNA.[14]
Joanna Brzenczka
[1] Albert Camus Dżuma, porozumienie wydawców, Warszawa 2000.
[2] Wisława Szymborska Minuta ciszy po Ludwice Wawrzyńskiej, cytat za:poezja.org.
[3] Przytaczam tutaj myśl Marka Edelmana, który powiedział, że niegodna śmierć jest tylko wtedy, kiedy próbowało się przeżyć cudzym kosztem. Cytat pochodzi z reportażu Hanny Krall Zdążyć przed Panem Bogiem.
[4] Pisząc te słowa myślę o znajomym Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, który został postawiony przed tragicznym wyborem: jego życie albo życie czterech niewinnych więźniów niemieckich. Kolega z celi witebskiej postawił na siebie. Ale czy w tej sytuacji należy go osądzać tylko dlatego, że pragnienie życia było w nim silniejsze od poniesienia ofiarnej śmierci? – więcej na ten temat możesz przeczytać w Innym Świecie Gustawa Herlinga-Grudzińskiego.
[5] Chcę podkreślić, iż te dwie postawy nie zawsze są ze sobą tożsame. Czasami zostanie „na miejscu” wiąże się z podjęciem walki, czasami zaś nie, gdyż jest podyktowane innymi przyczynami.
[7] W tym tekście nie porównuję II wojny światowej do obecnego konfliktu w Ukrainie. Pragnę jedynie zauważyć kilka analogii właściwym dla wszystkich wojen.
[8] Jak pisze Aleksander Kamiński: jednym z głównych zadań Małego Sabotażu było oddziaływanie na własne społeczeństwo, przyprowadzanie do porządku kanalii, uczenie ludzi o małym wyrobieniu obywatelskim rozumu, upowszechnianie haseł walki cywilnej. Patrz przyp. 6.
[9] Kryptonim konspiracyjny Małego Sabotażu.
[10] Te słowa zostały zaczerpnięte ze Cmentarza Obrońców Lwowa.
[11] W tym fragmencie opis wojenny przeżyć Władysława Szpilmana bazuje na filmie Romana Polańskiego pt. Pianista.
[12] Czesław Miłosz Campo di Fiori (fragment), cytat za: milosz.pl.
[13] Patrz przyp. 1.
[14] Olga Tokarczuk Maski zwierząt, w: Czuły narrator, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2020.