o znaczeniu kontekstów w odczytaniu wiersza, a także o roli dialogu, jaki tekst poetycki toczy z innymi, już istniejącymi w obiegu literackim,
rozmawia Bogda Jankowska z dr. Januszem Nowakiem
fot. copyright by Marc Bonnetin |
SIEDEMDZIESIĄTY SIÓDMY
O roku ów, kto cię widział...
Adam Mickiewicz
1.
w wigilię niedzieli białej przewodniej
której nikt wtedy jeszcze nie nazywał
niedzielą Bożego Miłosierdzia
pachniało kwiecie twoja narzeczona
przymierzała białą suknię zawieźli
was do urzędu zawieźli do fary
żywieckiej pożywaliście Ciało Krew
piliście bezalkoholowe było
wasze skromne przyjęcie tylko małe
grono powinowatych i najbliższych
krewnych krótko przed świtem nastała noc
poślubna jednym się ciałem staliście
krwią nasiąkła pościel życie prawdziwe
życie rozdzierało na pół zasłonę
jedną taką wiosnę miałeś w życiu
2.
jedną taką wiosnę miałeś w życiu
maj. sobota. pokój w hotelu akademickim
na Śliskiej. ty i ona. twoja młodziutka żona.
krótkie przerwy na oddech w ciężkiej pracy
poznawania
ciepłych zakamarków ciał korytarzy i komnat
wewnętrznych twierdz poświęcaliście na ostatnie
przygotowania do końcowego egzaminu.
nie pamiętasz imienia ani twarzy koleżanki
która wpadła do pokoju bez pukania.
zabili Staszka krzyczała. zastrzelili go.
leżał w bramie. już nigdy nie porozmawiamy
o Cortazarze. chodziłeś z nim i jego kumplami
z piątego roku na ćwiczenia z filozofii.
spotykaliście się w Gołębniku na wykładach
w Collegium Witkowskiego. nie potrafiłeś
myśleć o niczym innym. zapytałeś Krzysztofa.
Krzysztof milczał. udawał że nie rozumie.
wkrótce wyjechałeś z Krakowa na zawsze.
dźwigasz przez lata tamten maj jak krzyż
3.
w ostatnim dniu wiosny odbywała się
twoja obrona gorące popołudnie
wdzierało się przez okno gabinetu
dyrektora Biblioteki Jagiellońskiej
pochlebne opinie recenzenta
przedwojennego staropolanina
przyjmowałeś z pokorą i radością
ale twoje myśli uciekały już
w zupełnie inne przestrzenie
wyprowadzałeś się z tego miasta
boleśnie rozrywałeś więzy
nazajutrz wybuchło lato
jedną taką wiosnę miałeś w życiu
Odczytał Pan swój wiersz pt. siedemdziesiąty siódmy podczas wieczoru poetyckiego w auli wypełnionej publicznością. Zabicie przez „nieznanych sprawców” Stanisława Pyjasa, krakowskiego studenta UJ, 7 maja 1977 roku stanowi w Pana wierszu ważki kontekst historyczny spleciony z innym, równie lub bodaj jeszcze bardziej istotnym, osobistym. Musi być w tym coś bardzo głębokiego, skoro przywołuje Pan równoprawnie oba te konteksty, i to po 40 latach! Proszę powiedzieć, dlaczego ta śmierć tak bardzo wryła się w Pana biografię?
Rok 1977 był dla mnie oraz dla osób z mojej generacji niezwykle ważną cezurą nie tylko w wymiarze prywatnym (wszak kończyliśmy wówczas studia, zawieraliśmy związki małżeńskie, podejmowaliśmy pracę), ale również, a może przede wszystkim, na płaszczyźnie, określmy to tak, wspólnotowej. Wielu z nas przeżyło wtedy przyspieszone dojrzewanie polityczne. Nagle się okazało, że grupa naszych kolegów (Bronek Wildstein, właśnie Staszek Pyjas, także zdemaskowany wiele lat później jako wyjątkowo gorliwy konfident SB Leszek Maleszka, Andrzej Balcerek i inni) to nie wystylizowani na buntowników w stylu Che nieszkodliwi romantycy, lecz młodzi ludzie odważnie i autentycznie podejmujący walkę z potężnym System (oczywiście Leszek Maleszka tę walkę jedynie udawał). Stykałem się z grupą Wildsteina (tak ich powszechnie nazywano) na wykładach (np. prof. Markiewicza) oraz szczególnie na zajęciach z filozofii (byliśmy dokooptowani do grupy studentów filozofii). Te filozoficzne ćwiczenia wspominam z wielkim sentymentem, bowiem były to rzeczywiste ostre dysputy, uczące dyscypliny w rozumowaniu i argumentacji, zmuszające do zdobywania erudycyjnego zaplecza niezbędnego w intelektualnych „bojach”. W liczącej bodaj czternaścioro studentów grupce znajdowali się egzystencjaliści, marksiści (spod znaku Gramsciego i Trockiego – ówczesnych lewicowych guru), fenomenolodzy. Ja z dwoma kolegami należałem oczywiście [śmiech] do frakcji tomistycznej. Poza owymi „anarchistami” z grupy Wildsteina ton krakowskiemu życiu studenckiemu w tych latach nadawało środowisko „Beczki”, czyli prężnie działającego Duszpasterstwa Akademickiego przy Bazylice OO. Dominikanów. Chętnie uczęszczałem na spotkania „beczkowe”, prowadzone przez charyzmatycznych zakonników – o. Tomasza Pawłowskiego, o. Jana Kłoczowskiego. Środowisko „Beczki”, w którym znaczącą rolę odgrywały takie osoby, jak moja koleżanka z roku Liliana Batko, jej późniejszy mąż Bogusław Sonik, a także Róża Woźniakowska (obecnie Thun), było mocno ożywione politycznie i nawiązywało wtedy kontakty z „anarchistami” od Wildsteina. I oto w sobotę 7 maja 1977 roku spadła na nas ta wieść jak grom – Staszek nie żyje, znaleziono go w bramie na Szewskiej. Pamiętam to sobotnie majowe przedpołudnie, kiedy do akademika na Śliskiej, w którym mieszkała moja żona (ślub zawarliśmy dosłownie trzy tygodnie wcześniej), przybiegła dziewczyna, koleżanka żony (niestety, nie pamiętam jej imienia i nazwiska) z tą przerażającą wieścią. Moja żona z kolei znała Staszka z czasów szkolnych – z LO im. Mikołaja Kopernika w Żywcu. W sposób nagły wielka polityka weszła do naszego życia. Każdy kolejny dzień przynosił większe napięcie. W połowie tygodnia w centrum miasta pojawiły się plakaty wzywające do bojkotu Juwenaliów zaplanowanych na weekend 13-15 maja. Apogeum nastąpiło w niedzielę 15 maja, kiedy rano po mszy w Bazylice OO. Dominikanów (w czasie której przejmujące kazanie wygłosił legendarny o. Joachim Badeni) ruszył marsz na ulicę Szewską. Wcześniej aresztowani zostali liderzy Komitetu Obrony Robotników (z Jackiem Kuroniem i Antonim Macierewiczem na czele) zdążający do Krakowa. W tym samym czasie w Nowej Hucie trwała uroczystość konsekracji świątyni nazwanej Arką Pana. To był niezwykły dzień. Łączność telefoniczna Krakowa z resztą świata została przerwana, spodziewaliśmy się najgorszego. I rzeczywiście, wieczorem omal nie doszło do „spotkania” dwóch pochodów: od hali „Wisły” na Rynek kroczyła radosna kawalkada „żaków” (należy użyć cudzysłowu, ponieważ liczni „studenci” byli przebranymi funkcjonariuszami SB i MO), natomiast z Szewskiej w stronę Wawelu szli uczestnicy „Czarnych Juwenaliów” (od żałobnych flag oraz ubiorów). Niewiele brakowało, aby te dwie grupy zderzyły się ze sobą. W ostatniej chwili udało się uniknąć takiej sytuacji, głównie „dzięki” atakom milicjantów na manifestantów. „Czarna procesja” mimo przeszkód dotarła na wzgórze wawelskie. Tam do studentów przemówił Kardynał Karol Wojtyła, tam w pobliżu Katedry została odczytana deklaracja powołująca do istnienia Studencki Komitet Solidarności, pierwsza w PRL niezależna organizacja studencka, która w 1981 roku dała początek Niezależnemu Zrzeszeniu Studentów. Przepraszam za ten długi wywód, ale sądzę, że naszym uczniom, którym wydarzenia sprzed czterdziestu lat jawią się jako przedpotopowe dzieje, należy się – powiem patetycznie – świadectwo uczestnika, nieledwie weterana [śmiech].
Kontekst biograficzny (radosne przygotowania przedślubne, podniosły sakrament małżeństwa, młodzieńcza namiętność nowożeńców, wreszcie – wysiłek ostatnich egzaminów przed ostatecznym rozstaniem z Alma Mater) silnie kontrastuje w wierszu z kontekstem politycznym (tamtą niespodziewaną, ponurą zbrodnią na Pyjasie). Jak Pan sobie radził wtedy z takim rozdwojeniem emocji?
Trudno dzisiaj opisać tamte emocje. W nasze prywatne sprawy weszła Wielka Historia. Przeżyliśmy to samo, co – zachowując oczywiście konieczne proporcje – pokolenia powstańców listopadowych, styczniowych, legionistów Piłsudskiego, AK-owców. Sadzę, że wydarzenia krakowskie sprzed czterdziestu lat były dla nas doświadczeniem pokoleniowym bardziej doniosłym niż Sierpień 1980 roku. Wejście w „Solidarność” było dla mnie i dla osób, które przeżyły krakowski Maj, konsekwencją „Czarnych Juwenaliów”. Godzenie ekscytujących początków małżeństwa i trudu przygotowań do egzaminu magisterskiego z Historią, która niespodziewanie spadła wtedy na nas miało niewątpliwie posmak jakiejś przedziwnej emocjonalnej schizofreniczności. Te wszystkie warstwy splątały się ze sobą i przyjęły kształt niemożliwego do zdefiniowania fenomenu. Echa tamtego Maja odzywały się wokół mnie wielokrotnie. Przed rozpoczęciem pracy w naszym Liceum musiałem pojechać do Katowic na spotkanie z Kuratorem Oświaty, który miał za zadanie wystawić mi „świadectwo moralności”, to znaczy określić poziom mojego „skażenia”. Przez pierwsze lata pracy nie otrzymywałem wychowawstwa – widocznie uznano, że trzeba mi się bacznie przyglądać oraz ograniczać bezpośredni wpływ na młodzież. W 1979 roku, czyli po dwóch latach nauczania, upomniało się o mnie Ludowe Wojsko Polskie. Otrzymałem przydział do Szkoły Oficerów Rezerwy (kierowano wtedy przymusowo do SOR-ów absolwentów wyższych uczelni) w Elblągu. Podczas pierwszej rozmowy dowódca kompanii rzucił mi w krótkich żołnierskich słowach: - Podchorąży w 1977 roku podskakiwał w Krakowie, więc my tu podchorążemu zapewnimy atrakcje! Rzeczywiście w trakcie służby nie brakowało tzw. silnych wrażeń, które z perspektywy lat wspominam ze śmiechem.
Motto jest podpisane, więc dla dobrego ucznia szkoły średniej to nie kłopot ustalić, z jaką tradycją literacką wiersz wchodzi w dialog. Może nieco trudniej zorientować się, że jest on konsekwentny (zapisana kursywą parafraza zdania z XI Księgi „Pana Tadeusza”). Proszę Autora, żeby autorytatywnie powiedział, po co Autorowi ten dialog z Mickiewiczem? Czemu ma służyć?
Adam Mickiewicz przy pomocy genialnego skrótu poetyckiego oddał odczucia młodego człowieka, w którego egzystencję - prywatną, ograniczoną do sfery czystej lokalności - wkracza Wielka Historia. Odnosząc wypowiedzi narratora „Pana Tadeusza” do biografii autora, można by wyrazić zdumienie stanowczością tej deklaracji: - Ja tylko jedną taką wiosnę miałem w życiu! Jak to, gotowiśmy pomyśleć, przecież Mickiewicz przeżył wiele pięknych wiosen, jak chociażby Wiosnę Ludów, w czasie której tworzył polski legion mający walczyć „za wolność waszą i naszą”, dlaczego zatem tak uwznioślił rok 1812, kiedy jako dziecko jeszcze przecież (miał niespełna 13 lat) patrzył z wypiekami na twarzy i z szeroko otwartą buzią na przemarsz wojsk Księstwa Warszawskiego, idących (w strukturze armii Napoleona) bić Moskala, aby przynieść Polakom pełną niepodległość i wolne państwo w granicach z 1772 roku. Tak silna erupcja narodowej nadziei już nigdy nie miała się w życiu Mickiewicza powtórzyć. Sądzę, że moje, a jednocześnie nasze, wspólnotowe, pokoleniowe doświadczenia krakowskiego Maja 1977 roku, tak tragiczne, a jednocześnie niosące mglistą nadzieję (zapewne wbrew wszelkiej nadziei) na nadchodzące przesilenie, które rzeczywiście, antycypowane wyborem Kardynała Wojtyły na papieża w październiku 1978 roku i Jego pielgrzymką do ojczyzny w czerwcu roku następnego, zaistniało w pamiętnym Sierpniu - były (znów zachowując wszelkie proporcje) pewną repetycją owej „jedynej wiosny” Wieszcza, którego „Dziady” doczekały się Starym Teatrze genialnej inscenizacji Konrada Swinarskiego (oglądałem ten niezwykły spektakl chyba z sześć razy) i którego pomnik stoi w samym centrum Krakowa.
Ponadto słowa znamienitych twórców mają moc wyzwalającą, otwierają „pudełko zwane wyobraźnią”, pomagają w znalezieniu własnych słów. Chętnie i śmiało wspieram się zatem słowami, zwrotami, frazami poetów z bliższej i dalszej przeszłości (ale także współczesnych), bo czuję się dzięki nim bezpieczny, one dają mi glejt upoważniający do zajęcia miejsca obok wielkich Duchów. Trochę jak Dante (po raz trzeci muszę odwołać się do zastrzeżenia o koniecznych proporcjach [śmiech]), czerpiący z bogactwa dzieł Wergiliusza i innych antycznych geniuszy, mógł w pierwszym kręgu Piekła nie tylko spotkać swoich poetyckich idoli, ale i włączyć się do prowadzonych przez nich rozmów.
A gdyby czytać Pański wiersz jeszcze inaczej, w perspektywie filozoficznej, jako tekst o szczęściu? Osobiście wyczuwam w nim jakiś fatalizm, jakąś gorycz odkrycia, że człowiek nie może być szczęśliwy, a jeśli już – to szczęściem niedoskonałym, z jakąś skazą. I że, proszę wybaczyć, jeśli Pana zirytuję uproszczeniem, osobliwie Polak nie może być szczęśliwy, bo mu to szczęście kradnie Historia. Nie obawia się Pan podtrzymywać ten romantyczny paradygmat?
Ależ tak! Znakomicie to Pani ujęła. Uzupełniłbym to spostrzeżenie takim silnym moim przekonaniem, że coś w rodzaju szczęścia (niezwykle rzadko używam tego wyrazu, chociaż napisałem wiersz w konwencji haiku – dodam nieskromnie, że chyba udany – na temat szczęścia) emanuje w moim odczuciu z tego splątania prywatnego (osobistego) ze wspólnotowym (historycznym). Odważę się sformułować pogląd, że owa kradzież osobistego szczęścia przez Historię („szczęścia w domu nie znalazł, bo go nie było w ojczyźnie”) ma posmak ekscytującego, nawet nieco perwersyjnego, doznania. Oto nasz mały ogródek, w którym chcielibyśmy sobie zafundować kieszonkowy, przytulny Eden, zostaje zdewastowany przez groźną i fascynującą jednocześnie maszynerię Historii. To jest na pewno gorzkie, ale przy tym odkrywające sens, a nawet Sens. W tym kontekście wspomnę o innym moim krakowskim doświadczeniu. Otóż na początku 1976 roku znalazłem się w Szpitalu im. Gabriela Narutowicza z silnym zapaleniem płuc. Umieszczono mnie w kilkuosobowej sali, którą „rządził” około pięćdziesięcioletni mężczyzna - Jan Janusz. Mimo że nikt wówczas nie używał pojęć „żołnierze niezłomni” czy „wyklęci”, to na podstawie wieczornych opowiadań tego surowego, „charakternego” człowieka zorientowałem się, że los pozwolił mi na dotknięcie żywej, choć ukrywanej oficjalnie historii. Jan Janusz ps. „Siekiera” był po wojnie dowódcą oddziału wchodzącego w skład zgrupowania Józefa Kurasia „Ognia”. Najgłośniejszą akcją wykonaną przez oddział „Siekiery” było uwolnienie w sierpniu 1946 r. sześćdziesięciu czterech więźniów politycznych z więzienia św. Michała położonego w centrum Krakowa (obecnie mieści się w tym budynku Muzeum Etnograficzne). W końcu 1946 roku został aresztowany przez UB, poddany brutalnemu śledztwu, wreszcie wyrokiem komunistycznego Wojskowego Sądu Rejonowego w Krakowie ze stycznia 1947 r. dwukrotnie skazany na karę śmierci. Po dwóch miesiącach na podstawie ustawy amnestyjnej zmniejszono mu wyrok na 15 lat pozbawienia wolności. Ostatecznie został zwolniony w grudniu 1956 r. Oto człowiek, któremu Historia odebrała szczęście w sposób wyjątkowo brutalny, a który w szpitalnej sali (pod wpływem narracji „Siekiery” wyobraźnia zmieniała ją w … więzienną celę) imponował spokojem, pewnością siebie, ułańskim humorem, odwagą. Przekonałem się, ja student krakowskiej polonistyki, że ingerencja Historii w osobiste życie, aczkolwiek bardzo bolesna, może mieć w sobie piękno antycznych tragedii, które przecież też najczęściej owego splątania dotyczą (np. „Antygona”).
Żywię przekonanie, że wyzwalanie się spod władzy romantycznego paradygmatu (do czego nawoływała swego czasu Maria Janion) jest wysiłkiem Syzyfa. Jesteśmy na ten paradygmat skazani, zatem wypada go mężnie i godnie, w duchu solidarności z naszymi przodkami, podjąć. Nie ukrywam, że taka postawa, którą obecnie najpełniej wyrażają wiersze i eseje znakomitych twórców średniego i młodego pokolenia – Wojciecha Wencla i Przemysława Dakowicza – jest mi bardzo bliska.
Serdecznie dziękuję Panu za rozmowę.
SZPROTY. WSPOMNIENIE
Spodziewam się, że Panu przez myśl nie przejedzie,
Aby napisać wierszem, że ktoś jadał śledzie.
Adam Mickiewicz
leżały ciasno przyciśnięte do siebie stłoczone
w drewnianej skrzynce jak złote iskry lipcowego słońca
sobotnie popołudnie wisiało martwo nad miastem
na rozległym targowisku pozostał ostatni handlarz
gdzie mnisi śpiewali antyfony i responsoria
pełni skupienia stali nad pulpitami czytali
układali żywoty męczenników sekwencje hymny
spisywali kazania na święta i niedziele
teraz nic pusta równina miejskiego bazaru
papiery ciepły wiatr zapach moczu i stęchlizny
po kolacji skomponowaliśmy na stole martwą
naturę z ogonami główkami przecinkami czasu
RĘKOPISY
Rękopisy nie płoną...
Michaił Bułhakow, Mistrz i Małgorzata
[słowa wypowiedziane przez Wolanda, czyli diabła]
1.
to był dobry czas mówisz czas spędzany
w czytelniach Jagiellonki
czas spotkania z kilkoma kolegami
studentami kolegiów jezuickich
ich zeszyty z gramatyki retoryki
dialektyki przynosiły dyskretny
zapach siedemnastego stulecia
mocno wzruszały cię zapisywane
na ostatnich kartkach krotochwilne
intermedia a także frywolne
wierszyki byłeś wdzięczny tym chłopaczyskom
za to że podzielili się z tobą
młodzieńczą barokową radością
*
Nikol do ciebie się zwracam przebacz
mi moją nieroztropność przez kilka
miesięcy uczyłem cię w twoim domu
zasłaniałaś pozbawioną włosów
głowę gustownie przewiązaną chustką
a ja męczyłem cię Splinem Baudelaire’a
Niemocą Verlaine’a Dostojewskim
gdybym wiedział gdybym chociaż przeczuwał
dałbym ci trochę radości wplecionej
w żartobliwą poezję dałbym ci
przedsmak nieba drzemiący w pismach
mistyków dałbym ci uniesienia
Petrarki Dantego Mickiewicza
ja jednak tępo realizowałem
program nie zważając że właśnie uczysz
mnie pięknego umierania wybacz Nikol
co się stało z twoim zeszytem w którym
heroicznie notowałaś komentarze
poświęcone dekadenckim wierszom
i neurastenicznej prozie powinienem
może poprosić twoją mamę
o udostępnienie mi go powinienem
zatroszczyć się o ten rękopis
przekazać go do Biblioteki Jagiellońskiej
powinienem
BIEDNY POLSKI KATOLIK CZYTA ŻYCIE KEITHA RICHARDSA
miałeś dziesięć lat gdy po raz pierwszy
klęknąłeś radosny w komeżce u stopni ołtarza
Et
introibo ad altare Dei, ad Deum qui laetificat iuventutem meam
powiedziałeś ze świętym drżeniem w głosie
miałeś dziesięć lat kiedy usłyszałeś
Its
All Over Now i The
Last Time
wiedziałeś że przez całe życie blues bigbit
rock będą trzymać rytm twojego serca
chorał gregoriański i gitarowy łomot
toczą nieustanny bój o twoją duszę
święty Augustyn i Keith Richards
zwarli się w nieprzerwanym agonie
wiesz że dopóki wędrujesz po niskiej
ziemi od wojennego zgiełku
nie uwolnisz swego wnętrza
będziesz miotany
do śmierci
OBOK
Gdzieś obok nas, obok nas życia nurt...
Janusz Odrowąż-Wiśniewski, Obok nas
[słowa piosenki spopularyzowanej przez Czesława Niemena]
jedynie w świątyni jesteś
w Środku
czerpiesz ze Źródła
przenika cię Obecność
poza nią nie jesteś
w
tylko
obok
ESKORTA
A chciwa może odciąć rozkosz nędzą
Śmierć - tuż za nami spore czyni kroki
Mikołaj Sęp Szarzyński, Sonet I
dziesięć może tylko pięć
minut trwał ten targ ta jazda przed czarnym
samochodem firmy pogrzebowej
„Jeruzalem”
wyglądało to jak pojedynek
na szosie w lusterku nie widać było
twarzy kierowcy mogło się wydawać
że karawan pragnie pożreć małe
osobowe auto
słońce rozgrzewało karoserię
nogi i ręce obezwładniał chłód
jeszcze chwila i strumień zostanie
odcięty
ehej
ratunek przyniosło skrzyżowanie
czarny samochód
- z czyimś ciałem po czyjeś ciało –
zasygnalizował skręt w lewo
można było z ulgą odjechać
w przeciwną stronę
tym razem
VICTOR OLIVA (1861-1928), PIJĄCY ABSYNT, 1901
Idź i pij absynt!
Antoni Lange z Ballad pijackich
w pustej kawiarni zaczyna się dwudzieste stulecie
niemłody
nad niedopitą szklanką
absyntu
przed nim na stoliku kapelusz
krzesła wiele pustych secesyjnych
krzeseł
wymięte strony gazety
z których druk uleciał
wymięta twarz w dłoniach
Cafe Slavia jest pusta
Ober chce zamykać
zielona naga pupa
przezroczystej zielonej
dziewczyny
usadowiła się na blacie
owalnego stolika
ale jej zielona noga
rozwiewa się
w zamglonym
powietrzu
zielonymi oczyma patrzy
na mężczyznę
wypija duszę
Janusz Nowak urodził się
w czasie pontyfikatu papieża Piusa XII. Boży świat ujrzał wprawdzie w
Wodzisławiu Śląskim, ale od najmłodszych lat mieszka w Raciborzu – mieście,
które zna na wylot i które jest dla niego nieustanną tajemnicą. Sfera sacrum
oddziaływała na niego silnie w kościele farnym i św. Jakuba, w których przez
dziesięć lat był ministrantem. Sfera profanum atakowała go fascynującym
brzmieniem zespołów bigbitowych, jak to w latach 60. określano. 1 września 1969
roku rozpoczął naukę w I Liceum Ogólnokształcącym w Raciborzu. Placówka ta
miała związać się ściśle z jego życiem. Tutaj zdał maturę na początku dekady
gierkowskiej, tutaj wrócił po krakowskich studiach polonistycznych, aby zostać
najmłodszym nauczycielem w gronie swoich byłych belfrów. Tutaj przeżył przygodę
administracyjną, sprawując od 1990 roku, po przemianach ustrojowych, funkcję
dyrektora. Po tym siedmioletnim epizodzie wrócił do obowiązków zwykłego
nauczyciela i jest obecnie - jak sam mówi - „najstarszym ogniwem grona
pedagogicznego”. Najważniejszym wydarzeniem w czasie studiów w Uniwersytecie
Jagiellońskim było poznanie dziś świętego Jana Pawła II, wtedy jeszcze – Karola
Kardynała Wojtyły. Po pierwszym roku
pracy zamieszkał z żoną w dzielnicy Nowe Zagrody przy ulicy Pomnikowej. Żadnego
pomnika tam na razie nie ma, ale kto wie, co przyniesie przyszłość… Studia
doktoranckie, odbyte na Uniwersytecie Wrocławskim, były ważnym etapem jego
polonistycznej drogi. Zajmował się i nadal zajmuje wieloma przedsięwzięciami:
od prowadzenia teatru poczynając, poprzez redagowanie czasopism i
przeprowadzanie korekt wydawniczych, wykładanie na Uniwersytecie Opolskim i
raciborskiej PWSZ, na twórczości literackiej
kończąc. Kiedy go zapytacie o hobby czy tak zwaną pasję, to wprawicie go w
ogromne kłopoty, bowiem nie znajduje czegoś takiego. Wszystkie jego liczne zainteresowania
– np. historia Kościoła, teologia i mistyka chrześcijańska, antropologia
kulturowa i folklorystyka, historia sztuki, polityka, muzyka (ze szczególnym
uwzględnieniem chorału gregoriańskiego, a także dzieł pewnego brytyjskiego
zespołu rockowego, który wszedł właśnie w pięćdziesiąty piąty (!) rok swojej
działalności – dla niewtajemniczonych – mowa o Rolling Stonesach) – wiążą się
ściśle z dydaktyką i są włączane bezkolizyjnie, jak sądzi, w proces nauczania
młodych ludzi. Od kilku dziesięcioleci narasta w nim przekonanie, że praca z
młodzieżą jest najwspanialszym rodzajem działalności.