piątek, 24 marca 2017

Oliwia Szymkiewicz [POEZJA]


Oliwia Szymkiewicz uważa się za humanistkę i artystkę. Czyta, obserwuje naturę, ludzi i kontempluje. Interesuje się fotografią reportażową, sztuką i historią, ze szczególnym uwzględnieniem problematyki wojny i okupacji.


fot. copyright by Marc Bonnetin


PIANISTA


Pamiętam, kiedy ostatni raz zagrałem Szopena,
w Warszawie o poranku.
Pamiętam pierwszy akompaniament-
strzałów i krzyku.
Pamiętam jak zagrałem do ostatniej półnuty;
zanim sufit zawalił się na mą głowę,
a wokół słychać było tylko echo nadchodzących komend.
Pamiętam też jak nas przenosili,
wtedy- w ten dzień jesienny,
tam- do tych murów czyśćcowych,
oddzielili od świata, gasząc ostatnie słowo.
Pamiętam, jak zacząłem milczeć;
gdy tak szedłem wzdłuż murów getta
i gdy wzdłuż tych murów leżeli na ziemi ludzie

***

Pamiętam, że ONI chcieli bym zniknął ,
lecz ja wciąż szedłem…
Pamiętam też, jak ostatni pociąg odjeżdżał;
tam, skąd woń spalonych ciał unosiła się wysoko w bezchmurne niebo,
tam, skąd ludzki lament unosił się gdzieś obok.
I choć chciałbym też nie pamiętać:
twarzy tej kobiety, która niosła martwe dziecko na rękach,
twarzy tego starca, który tańczył o kulach…
tej starszej pani, która leżała przy krawężniku…
I choć stałem wtedy gdzieś z boku,
nigdy nie zapomnę spojrzenia tych dzieci, 

leżących na ziemi z wycieńczenia 

i choć mogłem odwrócić wzrok i odejść,
nim to zrobiłem, 

one skonały…
tak cicho, w milczeniu.
I szedłem wciąż biernie wzdłuż muru,
wciąż bez grama wyrazu, by móc opisać to cierpienie,
by móc znaleźć przyczynę…
Lecz im bardziej szukałem,
coraz bardziej tęskniłem…
aż pozostała tylko ta 

nieskończona melodia: To pół, które tłumiło samotność,
to pół, które dzieliło ludzkość.




VANITAS


Czasem gdy spoglądam na błękitne niebo,
widzę stado ptaków, co leci bezwiednie.
Czasem szybują rozproszone nieco,
czasem niczym jedno frontowe sklepienie;
A kiedy przyjdzie im zatracić się wzajemnie,
czasem jeden z nich spada i niknie w obłoku…
jak gdyby go powietrze wchłonęło w siebie,
jak gdyby go towarzysz trącił gdzieś z boku.
A ja…gdy stoję tam na dole,
obserwując zawzięcie go w locie,
szukam i widzę jak opada;
kolejny za kolejnym.
I tak kolejno wyliczam gdzie spadnie,
szukając go w polu bezdennym.
Aż mnie nuży, usypia ten taniec,
więc cofam się i niknę;
podobnie jak wcześniej, nieba posłaniec:
w ciszy błękitnej.